Tytuł: |
Izolda |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Data powstania: |
1978 |
Po wielkim sukcesie piosenki „Zacznij od Bacha” o Zbigniewie Wodeckim zrobiło się głośno. Skromny, utalentowany chłopak z Krakowa rokował nadzieje na tyle, że pewnego dnia zadzwoniła do niego redaktorka z radiowej „Trójki” i odezwała się mniej więcej w taki sposób:
– Panie Zbyszku chcielibyśmy nagrać kilka pańskich piosenek, na kiedy mogę zamawiać studio?
Kłopot był z tym, że „Pan Zbyszek” niczego gotowego nie miał i mimo nagłego przypływu popularności do kariery piosenkarza za bardzo się nie sposobił. A tu stawia na niego „Warszawa”. Okazało się później, że owa Pani Redaktor miała nie tylko wiarę w talent artysty, ale także sporą siłę przebicia, bowiem do nagrania doprowadziła.
Na razie jesteśmy w Krakowie, gdzie kompozytor próbuje pisać dla siebie piosenkę.
Często siadałem do fortepianu – opowiada – i „plumkałem” jakieś melodyjki, teraz wszakże miała się z tego urodzić piosenka. Spodobał mi się pewien motyw, ale ja nie piszę tylko linii melodycznej, od razu wyobrażam sobie, jak to zabrzmi w wykonaniu orkiestry. Krótko mówiąc każdy fragment od razu aranżuję. Powiem więcej, nie wyobrażam sobie, żebym mógł moją melodię oddać do zinstrumentowania komuś innemu. To tak jakby malarz zawołał kolegę i powiedział, „taki mam pomysł na obraz, postać siedząca, w tle kwiaty, stół i książka, włosy blond, oczy niebieskie, namaluj mi to”. Otóż nie! Moje klasyczne wykształcenie muzyczne w ogóle nie dopuszcza takich sytuacji. Przecież, zachowując wszelkie proporcje, Bach czy Mozart tez sami „aranżowali” swoje dzieła. W każdym razie powstał utwór, który teraz trzeba było opatrzyć tekstem.
Przypomnijmy, autorem słów do pierwszego przeboju Zbigniewa Wodeckiego, był poeta i dziennikarz Janusz Terakowski. Piosenka była dla niego do tamtej pory terytorium obcym i nie spenetrowanym, ale z całą pewnością obcym nie był pan Zbyszek, poza tym „Zacznij od Bacha” dowiodło, że to nic trudnego machnąć tekst. No i machnął. Znów posłużył się słowem-kluczem zakorzenionym w kulturze i literackiej tradycji. Brzmiało ono „Izolda”. I choć treść piosenki, oprócz tego, że mówiła o miłości, rozstaniu i wspomnieniach, niewiele miała wspólnego z legendarną kochanką Tristana, to trzeba przyznać, że trick się powiódł.
Ja, jak dawałem komuś do napisania tekst, i miałem do niego zaufanie – mówi kompozytor – to już w ten tekst nie ingerowałem. Uważałem, że każdy jest odpowiedzialny za swoją pracę, firmuje ją swoim nazwiskiem i jeśli Terakowski, weźmy, napisał dobry tekst, to mówiono „Terakowski napisał dobry tekst”, a jak zły to mówiono „Terakowski napisał marny tekst”. Wydawało mi się, że ja powinienem po prostu napisać jak najlepszą muzykę i do tego przywiązywałem większą wagę. Później mi się to zmieniło, ale na szczęście jeśli chodzi o „Izoldę”, nie ma się czego wstydzić. Mało tego, byłem przekonany, że powstał udany utwór.
I z tym przekonaniem pojawił się Zbigniew Wodecki w studio Polskiego Radia w Warszawie, gdzie czekał na niego Stefan Rachoń, ze swoją orkiestrą. Kompozytor usiadł do fortepianu, tak, usiadł do fortepianu, żeby zaimponować swoją muzyczną wszechstronnością i rozpoczęło się nagranie. Fortepianowy wstęp nie był wszakże jedyną niespodzianką, jaką zgotował orkiestrze. Okazało się także, że osobiście wykona też solo na skrzypcach, jest przecież dyplomowanym skrzypkiem.
I tak oto powstała pewna sekwencja zdarzeń. W „Zacznij od Bacha” zagrał solo na trąbce, tu na skrzypcach, już po sukcesie obydwu utworów koledzy z branży żartowali, że w następnym wpadnie na pomysł, żeby wykonać... szpagat.
Branża mogła się wyzłośliwiać, ale publiczność z miejsca pokochała chłopaka z grzywą jasnych włosów, co to i komponuje i śpiewa dźwięcznym głosem i po wirtuozersku potrafi zagrać na instrumentach. Ten zachwyt nie uszedł uwagi specom od rozrywki, którzy zadecydowali, że Zbigniew Wodecki i jego obydwie piosenki wezmą udział w konkursie wytwórni płytowych podczas Festiwalu Interwizji w Sopocie w 1978 r. Nasz artysta zdobył Nagrodę Dziennikarzy, ale także sympatię wszechwładnego szefa Radiokomitetu Macieja Szczepańskiego, który postanowił zatrudnić go w telewizji.
Zadzwoniono do mnie z Warszawy, żebym się zgłosił w sekretariacie prezesa Szczepańskiego – opowiada Zbigniew Wodecki. Tam sekretarka pani Ewa wręcza mi legitymację i papiery do podpisania. Pytam jaki jest mój zakres obowiązków. „Na razie niech pan tu podpisze” odpowiedziała. Okazało się, że zostałem zastępcą dyrektora do spraw programowych. Długo się nim nie nabyłem, przeniesiono mnie w wygodniejsze dla mnie miejsce, do Poznania do Zbyszka Górnego[2].
1. |
|
2. |
Halber, Adam |
3. |
http://www.angora.pl |
4. |
http://www.tekstowo.pl |