Tytuł: |
Biały latawiec |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Data powstania: |
1978 |
Jeśli zdarzyłoby się Państwu zaobserwować, że oto jadący przed wami mercedes (ale nie nówka-sztuka) na krakowskich numerach, nagle skręca na pobocze, zatrzymuje się na światłach awaryjnych, po czym wysiada, z niego facet, wyciąga z bagażnika gitarę i znika z nią we wnętrzu wozu, być może są Państwo świadkami powstawania nowego przeboju zespołu Wawele.
Kierowcą może być Jan Wojdak, który tak opowiada o technice komponowania piosenek: zawsze wożę z sobą gitarę, magnetofon podręczny i papier nutowy. Na ogół podczas długich tras, przychodzą mi do głowy pomysły na piosenki, wtedy natychmiast muszę je zapisać. Zawsze się boję, że jeśli zwlekałbym z tym choćby i dziesięć minut (na przykład w poszukiwaniu parkingu – przyp. red.) to pomysł uleci i już nie wróci. Pan Bóg co prawda dał mi umiejętność pisania melodii, które pozostają w pamięci słuchaczy, ale z mojej czasami się ulatniają, Stąd pośpiech i, bywa, dziwne zachowania na drodze.
A już w ogóle najlepiej komponuje mi się do gotowego tekstu. On mnie inspiruje, stwarza klimat, który staram się oddać muzyką. Zdarza się i tak, że po prostu „ilustruję” zapisane na kartce słowa.
Janek nie ukrywa, że jak każdy młody człowiek pisał w młodości wiersze. I starał się układać do nich melodie, rychło jednak przekonał się, że gdzie im tam do prawdziwej poezji. Spostrzeżenie to nasiliło się w momencie, kiedy zaczął czytać prawdziwych poetów, a tych akurat w Krakowie miał prawie na wyciągnięcie ręki. Tam przecież Tadeusz Śliwiak redagował dział poezji „Życia Literackiego”, tam podobnym działem w „Wydawnictwie Literackim” kierowała Ewa Lipska. Tylko jak do nich dotrzeć? Z Ewą Lipską zbliżyło Janka zamiłowanie do sztuk pięknych. Poetka była absolwentką Akademii Sztuk Pięknych, zaś nasz bohater uzdolnionym karykaturzystą i malarzem-amatorem. No i na jakichś zajęciach państwo się poznali, ale daleko było jeszcze do podjęcia współpracy.
Katalizatorem miał się okazać były menadżer zespołu Dżamble Marek Oleś. Kiedy Janek powiedział mu, że marzy mu się osoba dbająca o jakość tekstów, (miał dla niej nawet tytuł „Kierownik Literacki zespołu Wawele”), ten zaproponował Ewę Lipską i zaaranżował spotkanie. Był 1972 r. i od tego czasu poetka sprawuje tę zaszczytną, choć społeczną rolę.
Do jej zadań należała nie tylko opieka literacka, selekcjonowanie tekstów, dobierania autorów, ale także proponowanie własnych utworów.
Na ogół było tak – opowiada Jan Wojdak, że kiedy zbliżała się sesja nagraniowa, dzwoniłem do Ewy z prośbą, żeby przygotowała propozycje. Miałem do niej takie zaufanie, że w zasadzie nie dyskutowałem z jej decyzjami. Podział ról był wyraźny, ona dostarcza teksty, ja piszę do nich muzykę. Tym razem zadzwoniła ona. „Słuchaj Jasiu napisałam coś, co ci się może spodoba”. Akurat wyjeżdżałem do Warszawy gdzie w Falenicy mieszka mój przyjaciel, kompozytor Andrzej Zygierewicz i nie miałem czasu przeczytać tego, co przed wyjazdem z Krakowa dała mi Ewa, ale po kolacji w miłym gronie, po dwóch, czy może i trzech lampkach czerwonego wina w bardzo błogim nastroju zajrzałem do koperty i kiedy przeczytałem pierwsze słowa „białym latawcem dzień wypłynął”, wiedziałem, że piosenka „napisze się sama”. Przypomniało mi się jak z chłopakami biegaliśmy po Błoniach ciągnąc na sznurku latawce, jak się czekało na odpowiedni wiatr, jakieś wakacje nad morzem, gdzie pogoda była wymarzona do puszczania latawców. Wziąłem do ręki gitarę i po pięciu minutach całość była gotowa. Pierwszymi słuchaczami byli moi gospodarze, Andrzej nawet coś mi podpowiedział, ale choć schlebiały mi ich recenzje, mogły być trochę na wyrost. Trzeba było sprawdzić piosenkę „w boju”. Po powrocie do Krakowa i po kilku próbach z chłopakami z zespołu zdecydowaliśmy włączyć piosenkę do programu koncertów. Od razu mówię, nie sądziłem, że to będzie przebój, ale oto nastąpiło coś takiego, że publiczność, nie dość, że burzliwie przyjmowała ten nieznany przecież, bo nie nadawany w radio, niewydany na płycie utwór, ale domagała się bisów. No to był już wyraźny znak.
Zdecydowano, że podczas najbliższej sesji nagraniowej „Biały latawiec” wzbije się w niebo niesiony radiowymi falami. W 1978 r. nagrywano bowiem w rozgłośni katowickiej trzy nowe piosenki. Jak się okazało była to „najszczęśliwsza” sesja Waweli. Przyniosła dwa gigantyczne przeboje. Nasz „Biały Latawiec” i „Nie szkoda róż gdy płonie las”. Do dziś żelazne pozycje w repertuarze zespołu. Jak śmieje się Jan Wojdak, „wystarczy, że zaczynamy grać wstęp, a już niczym w karaoke publiczność śpiewa sama”.
Aż do samego końca, do pamiętnej, choć nieco dziwnej, deklaracji:
Będę twoim nadwornym krawcem
Centymetrem miłość wymierzę[2].
1. |
|
2. |
Halber, Adam |