Raz lubieżny lis niecnota
Dorwał małą mysz u płota.
Ale poczuł się bezsilny,
Bo był niekompatybilny.
Siedziała zającowa raz na kretowisku,
A zając to zobaczył i bęc ją po pysku.
Za co bijesz? – jęknęła nieszczęsna kobieta.
Bo znam ja – odrzekł zając – tego świnię kreta.
Kiedyś tak muchę tse-tse niecnotę przyparło,
Że z jednym samcem tsetse pognała na tarło.
Dalej zetseć się z tsaskiem (strasny to wysiłek),
Ona tse-tse, on tse-tse, aż się starli w pyłek.
Wszedł mrówkojad do knajpy wśród przyjaciół grona
I pyta: – Czy są świeże mrówki faraona?
Na to wchodzi faraon. Też by sobie pojadł,
Więc pyta: – Czy dziś w karcie jest świeży mrówkojad?
Doniósł struś, że mu żonę poderwał koliber.
Milicjant w śmiech: – On ma przecież za mały kaliber.
Struś wtedy poruszył cały komisariat:
– Owszem, kaliber mały, lecz koliber – wariat.
Gonił kiedyś struś strusię przez pola i lasy,
Więc strusia, by się schować, wepchła głowę w piasek.
Struś, który znał konwencję, zbytnio się nie pieścił.
Zawołał: – Nic nie widzę! I biedną zbezcześcił.
Raz gronkowiec złocisty wyjechał w Bieszczady.
Wraca, patrzy, a żonę rwie mu krętek blady.
– Jak mogłaś? rzekł gronkowiec, we łzach topiąc smętek
– Wszak on brzydki i blady. – Blady, ale krętek!
Napadł na turystkę
Jeden niedźwiedź dziki.
Trafił na artystkę,
Musi brać zastrzyki.
Spowiadał się baca,
Jak Kaśkę obracał.
Nie będę Wam dukał,
Czym mu ksiądz odstukał.
Przyszedł gość do doktora, biada na swe zdrowie.
– Jakaś mi żaba – mówi – wyrosła na głowie.
– Umówmy się – odrzekło to zwierzę niegłupie –
Nie ja jemu na głowie, lecz on mnie na dupie.
Siedziały raz dwie myszy popod polną miedzą.
Siedzą tak sobie, siedzą, siedzą, siedzą, siedzą,
Siedzą, siedzą, wtem nagle w srogi wigor wpadły!
Jak nie hycną do góry... i z powrotem siadły.
Latał sobie z radarem pewien gacek młody
I po drodze omijał przeróżne przeszkody,
Lecz właśnie gdy się cieszył, że je tak omija,
Wpadłszy na jedną z przeszkód rozbił sobie ryja.
Zrobił wilk elektrownię, lecz by prąd uzyskać
Spalał w niej cały węgiel z kopalni od liska.
Kopalnia z elektrowni cały prąd zżerała,
Stąd brak światła i węgla. Ale system działa!
Złapał raz wróbel glizdę, glizda przerażona
A on ją zaczął dziobać dziobem od ogona.
Dziobie ją, dziobie, dziobie, podziobał ją trocha,
A wtem glizda powiada: – Stary, mów mi Zocha!
Raz ordynarny niedźwiedź kucnąwszy na łące
W dość niewybredny sposób podtarł się zającem.
Zając się potem żonie chwalił po obiedzie:
– Wiesz stara, nawiązałem współpracę z niedźwiedziem!
Kiedyś pijany zając włóczył się po rżysku,
A spotkawszy niedźwiedzia, naprał go po pysku.
Niedźwiedź wpadłszy do domu wrzasnął: – Leokadio!
Coś się chyba zmieniło, włącz no prędko radio!
Płakał niedźwiedź przed lisem, pijąc wraz z nim wódę:
– Ty wiesz, mam czworo dzieci, ale wszystkie rude...
– Ha! – krzyknął lis obłudnie, ukrywszy twarz w dłoniach –
Mój syn także jest rudy, ktoś nas robi w konia!
Prosiła glizda słonia raz w nietrzeźwym stanie:
– Strasznie mnie plecy swędzą, podrap mnie kochanie.
Słoń podrapał i ryknął śmiechem jak armata:
– Stara, co się wygłupiasz, coś taka plaskata?
Złapał niedźwiedź świstaka idąc raz pod górkę,
A pragnąc na nim świstać, chciał mu dmuchać w dziurkę.
Świstak chodu, lecz zanim schował się do chaty,
Pisnął: – Mógłbyś przynajmniej chamie przynieść kwiaty!
Dwie durne myszy były dumne niesłychanie,
Że je kocur zaprosił do siebie na śniadanie.
Jakoż było śniadanie; kocur dwakroć mlasnął,
Zjadł obie, ziewnął, pierdnął i z powrotem zasnął.
Słysząc kiedyś, że chomik podreptał po zboże,
Chomikowa wpuściła królika w swe łoże.
Wtem nagle chomik wraca, ze wściekłości blady,
A ona w krzyk: – Jej Niusiek, to ty już z Kanady?
Spotkał kiedyś tchórz tchórza idąc po podwórzu
I pyta: Ty nie w pracy? Co się stało tchórzu?
– Wziąłem pracę do domu, dyrektor się zgodził.
To rzekłszy, szedł do domu i tam się zesmrodził.
Wyjrzała glizda z dziury i wesoło gwizda,
Wtem patrzy – z drugiej strony sterczy druga glizda.
Dalejże ją uwodzić, a ta rzecze srogo:
– Odwal się żeż kretynko, ja jestem twój ogon!
Dmuchał żabę chuligan raz, kawał świntucha.
Dmucha ją, dmucha, dmucha, dmucha, dmucha, dmucha,
Wtem bęc – z żaby królewna śliczna się wyłania!
A ten skurczybyk wcale nie przerwał dmuchania...
Raz kiedyś jurny wróbel w miłosnej euforii
Chwalił się, że zajeździ kobyłę historii,
Lecz kiedy wyładował temperament dziki,
Kobyła stwierdziła: – Chyba mam owsiki...
Udzielał raz wywiadu kotek, że jest zdrowy,
Wtem uszki mu opadły, oczki wyszły z głowy,
Pękł mu brzuch, ogon, płuca i głosowa struna,
Wreszcie zdębiał, ocipiał, zesrał się i umarł. Amen.
Zapylała raz pszczółka jakiegoś badyla,
Wtem czuje, że od tyłu też ją ktoś zapyla.
Patrzy się, a to truteń, niejaki Zenobi.
Morał – rób dobrze innym, tobie też ktoś zrobi.
Chomik, zbierając plony, do swej norki ganiał,
A obok dobry niedźwiedź chomika ochraniał.
Potem zjadł mu te plony, wytarł łapą mordę,
Wydupcył biedne zwierzę i przypiął mu order.
Raz chory niedźwiedź pierdział, budząc miłosierdzie
A suseł mu oklaski bił po każdym pierdzie.
Czy ten suseł zwariował? – spytał dzięcioł śledzia.
Nie – śledź odparł – to rzecznik prasowy niedźwiedzia.[1]
1. |
Waligórski, Marek |
2. |
Kozłowska, Agnieszka |