W krainie drżącej jak żebraka dłoń
ogromny stanął dom
zapłonął lamp tysiącami
kryształami luster lśnił
dokoła tłum bezdomnych ślepców stał
w uporze niemym trwał
i wierzył, że kiedyś ruszy korytarzami
gdzie ktoś źródło światła skrył
w krainie biednej jak żebraczy grosz
do bramy biec chciał ktoś
by wyrwać kilka promieni
lecz gdy zrobił pierwszy krok:
zniknęła nagle barwna świateł gra
strawiła jasność rdza
i czarny kurz opadł na zamarły tłum cieni
i pokrywa wszystko mrok
przez pęknięty dach,
przez wyrwane drzwi,
znikąd wpada strach i drwi
z ciszy, która zamienia się w śpiew
choć niechciane sny
budzą nagły gniew
złagodzi poryw światło szeleszczące
w konarach drzew
w krainie pustej jak żebraczy wór
ruina sięga chmur,
nagimi świeci murami
własną pustkę wchłonąć chce
dokoła tłum bezdomnych ślepców trwa
złudzenia ciągle ma
i niemoc swą okłamuje wciąż marzeniami
w których zorza rodzi się
przez pęknięty dach,
przez wyrwane drzwi,
znikąd wpada strach i drwi
z blasku, który opada ze ścian
chociaż bandaż mgły
nie łagodzi ran
nadejdzie chwila kiedy wzejdzie słońce
przez pęknięty dach,
przez wyrwane drzwi,
znikąd wpada strach i drwi
z ciszy, która zamienia się w śpiew
choć niechciane sny
budzą nagły gniew
złagodzi poryw światło
które rodzi się[2]
1. |
|
2. |
http://www.michalbajor.pl/ |