Nad warszawskim brzegiem mroźna wisi mgła,
o zerwane mosty wściekła bije kra.
Spotkał kościuszkowca radziecki zwiadowca,
po strzaskanym lodzie obaj szli na zwiad,
hej, obaj szli na zwiad.
Chrzęści wiklinowa, lodowata sierść,
nadwiślańska łacho, dobrą ścieżką wiedź!
Czujnie ty ich skrywaj
w gęstych wiklin grzywach,
tam we mgłach ukryta faszystowska śmierć,
hej, faszystowska śmierć.
Wierna była miasta poraniona twarz,
stał się śnieg warszawski jak zwiadowczy płaszcz,
aby po faszystach
bił artylerzysta,
gdy mu ty, zwiadowco, cel do ręki dasz,
hej, cel do ręki dasz.
Nagle w snopach ognia zadrżał nocy cień,
prosto w twarz zwiadowcom zagrał CKM,
lecz nim śnieg zapłonął
Pieti krwią czerwoną.
w pośrodku faszystów granat jego pękł,
hej, granat jego pękł.
„Raport i książeczkę komsomolską weź...
Żegnaj...” wargi Pieti zacisnęła śmierć.
Spojrzał kościuszkowiec
w jasną twarz druhowi,
skoczył w nurt wiślany, ty mnie, Wisło, nieś,
hej, ty mnie, Wisło, nieś!
Kiedy się ramieniem w nurt wiślany wdarł,
pod seriami drzazgi posypała kra.
Niósł w bluzie żołnierskiej raport i książeczkę,
komsomolca Pieti najcenniejszy skarb,