Na Berlin, na Berlin posuwał się front
i bój szedł o każdą piędź ziemi i dom
i w marszu na zachód, w bitewnym wciąż znoju
twardniały im serca i dłonie.
Lecz śmierci śpiewali, że jej się nie boją,
z fasonem, z fasonem, z fasonem!
A kiedy wracali z wojennej wyprawy,
pachniały im drzewa, szumiały im trawy
i kraj ich powitał w majowej zieleni,
gdy pokój witali przed domem.
A dzielni łzy w oczach ukrywać musieli
z fasonem, z fasonem, z fasonem!
A w kraju ogromny czekał ich trud,
karabin zmienili na młot i na pług
i w trudzie musieli wczorajsi wojacy
budować co było zburzone.
Gwizdnęli, rękawy zagięli do pracy
z fasonem, z fasonem, z fasonem!
I plon daje ziemia wrócona macierzy,
i myśmy tu wzrośli, synowie żołnierzy,
a dzisiaj karabiny bierzemy z ich dłoni,
by stanąć w ojczyzny obronie.
Gdy zajdzie potrzeba, pójdziemy, jak oni
z fasonem, z fasonem, z fasonem![1]