Brnąłem wieczoru wczorajszego
Po pas bez mała w grząskim śniegu –
Z nieznajomego mi przystanku.
Wtem – widzę chatę, we drzwi wchodzę:
Czaj piją mnisi, solą słodzą,
A z nimi droczy się Cyganka.
Siedzi Cyganka na pościeli,
Raz w raz zalotnie okiem strzeli,
Mizerne prośby mieląc w ustach.
Siedziała z nimi do zarania
Prosząc: „Podaruj, złoty panie,
Choć szal, choć byle co, choć chustę…”
Co przeminęło to nie wraca;
Dębowy stół i nóż na tacy,
A w zamiast chleba – jeż brzuchaty.
Nie mogli śpiewać mimo chęci
A więc przez okno, w kabłąk zgięci,
Na dwór cisnęli się garbaty.
Minęło pół godziny. Czarne,
Garncami odmierzane ziarno
Z wilgotnym chrzęstem żują konie.
Skrzypią wrzeciądze o świtaniu,
Turkocze zaprzęg na majdanie
I pierwsze ciepło czują dłonie.
Zgrzebne ciemności rzedną ranem:
To cienkusz kredą zabielany,
Szynkuje za darmochę nuda,
A poprzez półprzejrzystą szmatkę
Sączy się z okna dnia serwatka
I miga w locie wrona chuda.[1]
1. |
http://demarczyk.pl/wp/brnalem-wieczoru-wczorajszego/ |