Ja przed wojną, jasna sprawa,
byłem małoletni pętak,
ale choć to czasu kawał,
to niejedną rzecz pamiętam.
Na ten przykład, jak się chciało
mieć rozrywkę i kulturę,
to w niedziele brał mnie tato,
no i szliśmy Tamką w górę.
Bo na Ordynackiej,u Staniewskich Braci,
był Cyrk,że szkoda słowa!
Chciał się człowiek bawić, no to musiał płacić,
ale nie żałował.
Cyrk Staniewskich różne takie miał zagrania,
że nie było na nie siły,
to zwierzaki dzikie straszyli publikę
to się małpy zagraniczne biły.
Albo takie Duo Nowak,
to był numer, że o rany!
On na koniu galopował
i w nią rzucał sztyletami,
potem strzelał do niej z Colta,
bez patrzenia... No, a ona
wyciągała zza dekolta
liliputa, niech ja skonam!
Bo na Ordynackiej, u Staniewskich Braci,
był cyrk, no... jak ta lala!
Jak robili salto różne akrobaci,
to drętwiała sala.
Cyrk Staniewskich zawsze klawe miał numery.
Czego tam się nie widziało!
Dużą piłę wzięli i artystkę rżnęli,
a ją nic w ogóle nie bolało!
A jak walczył na arenie
Garkowienko z Czarną Maską,
to na takie przedstawienie
zasuwało całe miasto.
Ale Sztekker kładł każdego,
bo jak kogo wziął w nelsona,
mokra plama była z niego,
każdy pękał, niech ja skonam!
Bo na Ordynackiej, u Staniewskich Braci
był cyrk na sto fajerek.
Nie raz to ze śmiechu tak się człowiek spocił,
że miał bóle nerek.
Cyrk Staniewskich draczne sztuki pokazywał
i w ogóle różne cuda.
Każdy się przekonał, że... no niech ja skonam,
w dechę była, w dechę była buda!
Każdy się przekonał, że... no niech ja skonam,
tam na Ordynackiej to był cyrk![2]