Rosną w lesie olcha, buk i klon,
sosen parasolki drżą,
cień brzozowy, jak zielony klosz,
a tu są kasztany, o!
Czterdzieści kasztanów tu stoi pod rząd,
bo, proszę panów, aleje tu są.
Pod każdym ławeczka i, nie ma dwu zdań,
miło tu siąść, proszę pań.
A gdy obudzi wielkie piwonie,
radosny zgiełk słonecznych trąb,
każdy zakocha sią nieprzytomnie,
w kimkolwiek bądź,
jak nic wiadomo kto!
Czterdzieści kasztanów przytuli ze sto
par zakochanych, co wzdychać tu chcą.
Gdy westchną porządnie, posypie się liść.
„Oj, mamo, ja chcę stąd iść!”
Scyzoryków, co kaleczą pnie,
ani bezsensownych wróżb,
prognostyków „kocha albo nie”...
nie będziemy znosić już!
Czterdzieści kasztanów zebrało się tu,
z sercem przebitym strzałami na pniu,
i jęcząc żałośnie aż strzępił się liść,
postanowiły stąd iść.
I namówiły wielkie piwonie,
ażeby też odeszły stąd,
w wiadomym celu, choć nieprzytomnie,
jakkolwiek bądź
i nie wiadomo gdzie!
Czterdzieści kasztanów odeszło. I co?
Gdzie są aleje, aleje gdzie są?
I choć na ławeczce przysiądzie tu kto...
„Oj, panie, to już nie to!”[2]