Czas strumieniem wartkim płynie
i odmienia twarze snu.
Nieodmiennie jest do dziś jedynie,
co przed nami było tu.
Wesołość ptasich gniazd,
od snu ciepły las
i świerszcza śpiew
zaklęty w krzew znajomy.
Idący potem dzień
i świt, kiedy cień
odejście nocy
kryje w mgieł zasłony.
Bezdroża szumnych traw,
niezmienność wśród malw,
gdy barwą kryją ściany pobielane,
w powietrzu czystym dzwon
i bzu biały szron –
to dom rodzinny, to mój dom.
Czas od dawien dawna plącze
pajęczyny naszych dróg,
choć niejedna droga nam się skończy,
po nas znowu będzie tu.
Wesołość ptasich gniazd...[1]