Któż to? Cóż to? Co za mina?
Czyj ten zamaszysty chód?
A skąd przy nim ta dziewczyna?
Czym ją ujął? Czym ją zwiódł?
Czemu zbacza na manowce,
właśnie z tym, nie z innym chłopcem?
Oczy, oczy,
oczywiście,
to największy w pułku frant.
Kroczy, kroczy
zamaszyście,
lśniące buty, spodnie w kant.
Idzie, idzie,
i dziewczęta
zewsząd mu uśmiechy ślą,
uśmiech, uśmiech,
uśmiechnięta
każda z nich, gdy mówi z nią.
Dla mnie, mówiąc między nami,
nic dziwnego nie ma w tym,
sama, zresztą, także za nim
chętnie w ogień poszłabym.
Choć się przyznać nie wypada,
ale tak jest, trudna rada.
Oczy, oczy...[1]