Gdy Święty Patryk miał swój dzień, pogodę zesłał nam.
Z Nowego Jorku wyszliśmy wnet, a wiatr z południa wiał.
Na pewno wiecie, co każdy czuł, gdy ląd zniknął za rufą nam,
A nasz dzielny bark ocean pruł, by dojść do New Foundland.
Kapitan zwał się Nelson i, tak jak mówili mi,
Tę trasę prawie na pamięć znał, choć lat miał dwadzieścia trzy.
Z wysoką wodą o mili pół minęliśmy Hilland Sand,
A nasz dzielny bark ocean pruł, by dojść do New Foundland.
Po trzech dniach w morzu kapitan nasz nagle w koi legł.
Gorączka szalała przez kilka dni i nie miał sił wyjść na deck.
Wiedzieliśmy dobrze, że śmierć jest tuż, tuż, gdy z ospą walczył sam,
A nasz dzielny bark ocean pruł, by dojść do New Foundland.
Na nocnej wachcie światła błysk nadziei trochę dał.
Niedługo jednak cieszyliśmy się, wiatr tężał ze szkwału na szkwał.
Gdy pierwszy po Bogu opuścił nas, Bóg przejął komendę sam,
A nasz dzielny bark ocean pruł, by dojść do New Foundland.
To była najczarniejsza noc, do dziś w pamięci ją mam.
Woda się lała ze wszystkich stron, zostało modlić się nam.
I jednak w końcu usłyszał nas Bóg i powiał pomyślny wiatr,
A nasz dzielny bark ocean pruł już wprost do New Foundland.[2]
1. |
|
2. |
http://czteryrefy.pl/ |