Krzywo na mnie od tygodnia
patrzy mój kochany Zbyś
„Trapisz mnie powiada, co dnia,
a najbardziej chyba dziś.
To wygląda podejrzanie
tak się cieszyć na rozstanie.
Nie kochanie! Źle kochanie!
Lepiej posmutniałabyś”.
A ja się cieszę, że jadę na wczasy
na dwa tygodnie po słońce i wiatr.
Na takie rzeczy to człowiek jest łasy
choćbyś tam nie wiem co w głowę mu kładł.
Że dziecinada? Że nie wypada?
Że trzeba patrzeć poważniej na świat?
No, trudna rada, może to i wada,
a ja się cieszę na słońce i wiatr.
Będę słońce chwytać w dłonie
przez czternaście jasnych dni,
ani blasku nie uronię,
ani, ani mi się śni!
I nakradnę mu promieni
do fartuszka, do kieszeni,
potem, miły, oczywiście,
wszystkie w liście poślę ci.
Jak ja się cieszę, że jadę w góry, lasy,
na dwa tygodnie po słońce i wiatr,
że zrobię sobie słoneczne zapasy,
żeby promiennie popatrzeć na świat,
na gwiazd miliony – na paragony,
na megafony przed oknem na wprost,
no i na ciebie, chłopcze mój wyśniony,
kiedy ci mucha usiądzie na nos.[1]