Kiedy szef pośle cię po piwo,
To pomyśl sobie: – Niech ja stracę!
I kopnij się do kiosku żywo,
Bo coraz trudniej dziś o pracę.
Szef to tak prawie jak twój tato;
Raz skarci, raz pieszczotą muśnie,
Gdy szef oznajmi ci, żeś matoł,
Przyozdób twarz w barani uśmiech.
I bądź matołem w danej chwili,
Choćbyś miał cztery fakultety,
Bo szef przenigdy się nie myli,
Dlatego on jest szefem, nie ty...
Lecz i dla ciebie, choć żeś mały,
Jest także satysfakcji strefa:
Oto twój szef, choć tak wspaniały,
Nad sobą ma większego szefa...
I też mu dusza idzie w pięty,
Kiedy szef spyta go jowialnie:
– Czy pan jest niedorozwinięty?
On wówczas bąka: – Naturalnie...
Pomnijcie urzędnicy młodzi
Oraz wy, starsi wyjadacze;
Należy się na wszystko godzić,
Albo na prawie wszystko raczej...
Bo gdy z ust szefa padnie zdanie
Rzucone w gniewie, lub ferworze:
– A całujżesz mnie drogi panie!
To ty nie całuj go broń Boże!
Niech ci do głowy to nie strzeli, –
Zrób krok, lecz cofnij się z powrotem
I jęknij: – Gdzież bym się ośmielił
Chociaż po nocach marzę o tem...
Taka pokora szefa wzrusza,
Lice rozchmurzy wnet ponure
I mruknie: – Dureń, ale dusza...
Brawo! To znak, że pójdziesz w górę![1]
1. |
Waligórski, Marek |
2. |
http://waligorski.art.pl |
3. |