Gdy król Staś się przechadzał
po Łazienkach przed laty.
pieszcząc wzrokiem posągi
uśmiech znawcy im słał.
Lecz gdy nimfę
w objęcia chwytał satyr rogaty,
mądry król nie przeszkadzał,
bo na sztuce się znał.
Po cichutku, pomalutku,
odchodził nucąc, nie bez
zazdrości: Kochankowie,
kamieni kochankowie
nie zmieni, nie ma władzy
nad wami ni zwątpienie, ni czas.
W marmur dłutem zaklęci,
wdzięcznym ruchem przegięci
rokokowym uśmiechem
naśmiewacie się z nas.
Gdy błądzicie wieczorem
wśród alejek parkowych
i ujrzycie na ławce
nieruchomy splot ciał,
nie chrząkajcie znacząco,
nie zwracajcie w bok głowy,
bierzcie przykład z monarchy,
co na sztuce się znał
Po cichutku, pomalutku,
odejdźcie nucąc, nie bez
zazdrości: Kochankowie,
płomienni kochankowie
bezsenni, wzdychający
by księżyc za chmurkami
już zgasł. Z mroku płaszczem
okryci, w ciszę parku spowici
nie ma władzy nad wami,
ni zwątpienia, ni czas.[1]