Za chłopaczka jeszcze byłem,
gdy robiło się W-Z
i autobus na kobyłę
pontoniakiem turlał się.
Nie chodziłem za łobuza,
co za mowa, skarz mnie Bóg! –
a z wędrówek tych po gruzach,
nałóg taki wlazł do nóg:
Lubię chodzić po Warszawie,
wsiąkać w jej ulice,
słuchać, co nowego w trawie
piszczy znów w stolicy.
Dziś gra rondo Marszałkowskiego,
Sezam, Wschodnia Ściana,
u Juniora w nowym kiosku
cizia ukochana.
Tu się trochę zadomowię,
póki co i moda,
choć na Woli też, nie powiem,
fajno, mrugać szkoda.
Tu obejrzę sobie draczne
wycieczkowe szopki,
aż przeniosę się, gdzie zaczną
nowe znów wykopki.
Czasem może mnie zatrzymać
piłka, żużel albo boks,
ale długo nie wytrzymam,
choć, nie powiem, lubię sport.
Mnie tam nigdzie nie usadzą,
co dzień robię nowy skok,
oj, nie taki panie władzo,
ja zwyczajnie, grzecznie, bo
Lubię chodzić po Warszawie...
Tu się trochę zadomowię,
ale mam nadzieję,
że niedługo już opowiem,
gdzie miasto pięknieje.
I pardon, że się przedstawię:
rodem z Kępy Saskiej,
zakochany w swej Warszawie,
cwaniulo warszawski![1]