Wariant 1
StrzałkaW całej Europie burza się skończyła,
Nie powstanie bestia, co nas tak gnębiła.
Bomby już ucichły, co nas rozrywały,
Bo szwabskie hieny skapitulowały.
Chociaż już ucichły tanki i armaty,
Ale w miastach gruzy, w zgliszczach wiejskie chaty,
A miliony ludzi już nie ujrzą słońca,
Słychać ludzki lament, szloch i płacz bez końca.
To są hitlerowskich barbarzyńców winy,
Że sieroty płaczą, zginęły rodziny,
Synów nie ma w domu, matki lamentują,
Żony swoich mężów z dziećmi opłakują.
W obronie Warszawy ginęli rodacy,
Tysiące w obozach i przy ciężkiej pracy.
W Dachau i w Majdanku działy się podłości,
Radogoszcz, Oświęcim – straszne okropności.
Tam nadzieja życia stała się udręką,
Dla zbirów zabawką, a dla więźniów męką.
Wszędzie kraniec życia po obozach kroczył,
Każdy więzień co dnia patrzał śmierci w oczy.
Praca, głód i chłosta – to furia pastwienia,
Niemiecka metoda ludzi wyniszczenia.
Po nocach alarmy, krzyki, płacz i lament,
Jęki mordowanych, strzały, chaos, zamęt.
Ból, cierpienia, zimno, strach, tęsknota wielka,
Wreszcie przychodziła śmierć wybawicielka.
A kto jeszcze żywy, kolbami dobili
I w krematoryjnych piecach ich spalili.
Esesowcy byli w obozach panami,
Za co bądź wieszali do góry nogami.
Zbitych, skatowanych do dołów wpychali,
Przymuszając więźniów, by ich zakopali.
Wszystkie te bestialstwa już się zakończyły,
Tylko jeszcze rany się nie zabliźniły.
Naród długo będzie pamiętał podłości,
Choć na Niemców przyszedł czas sprawiedliwości.
A gdy się przestanie krew nam sączyć z rany
I gdy cały naród będzie już zbratany,
Wówczas każdy będzie wesół i spokojny,
Bo na świecie nigdy już nie będzie wojny.[1]
Wariant 2
StrzałkaW całej Europie burza się skończyła,
Nie powstanie bestia, co nas tak gnębiła.
Bomby już ucichły, co nas rozrywały,
Bo szwabskie hieny skapitulowały.
Chociaż już ucichły tanki i armaty,
Ale w miastach gruzy, w zgliszczach wiejskie chaty,
A miliony ludzi już nie ujrzą słońca,
Słychać ludzki lament, szloch i płacz bez końca.
To są hitlerowskich barbarzyńców winy,
Że sieroty płaczą, zginęły rodziny,
Synów nie ma w domu, matki lamentują,
Żony swoich mężów z dziećmi opłakują.
Na polach, w okopach słychać było jęki,
Krzyki przeraźliwe: ach, Boże, skróć te męki!
Tu raniony żołnierz trudzi się i wstaje,
Rozpacz bierze patrzeć, serce bić przestaje.
Tu znów leży człowiek, jest zmasakrowany –
Rękę ma urwaną, a brzuch rozpłatany.
Prosi, by go dobić, słychać jęk z daleka,
Śmierć mu ból ukróci, z lękiem na nią czeka.
A tam matka leży, kula ją zabiła,
Dopiero skonała, krew z serca sączyła,
Przy niej dwie dziewczynki, maleńka pierś ssała,
A starsza prosiła, by mamusia wstała.
Wiele nowych mogił po polach u drogi
I moc różnych kalek bez ręki, bez nogi.
A ile krwi ludzkiej rzekami spłynęło,
Tysiące bez wieści w obozach zginęło.
Wszędzie kraniec życia po obozach kroczył,
Każdy więzień co dzień patrzył śmierci w oczy.
Tam nadzieja życia stała się udręką,
Dla zbirów zabawką, a dla więźniów męką.
Dachau czy Radogoszcz – wszędzie okropności,
Treblinka, Oświęcim – te same podłości.
Tam widziałeś chorych, bez rąk i kulawych,
Ślepych i ułomnych, sparaliżowanych.[1]
Wariant 3
StrzałkaW całym świecie wojna już się zakończyła,
Nie powstanie bestia, która nas gnębiła.
Bomby już ucichły, co nas rozrywały,
Bo szwabskie hieny istnieć już przestały.
Chociaż już ucichły tanki i armaty,
Ale w miastach gruzy, w zgliszczach wiejskie chaty,
A miliony ludzi nie zobaczy słońca,
Słychać ludzki lament, szloch i płacz bez końca.
To są hitlerowskich barbarzyńców winy,
Że sieroty płaczą, zginęły rodziny,
Synów nie ma w domu, matki lamentują,
Żony swoich mężów z dziećmi opłakują.
Wiele świeżych mogił po polach u drogi
I moc różnych kalek bez rąk i bez nogi.
Ileż to krwi ludzkiej niewinnie płynęło,
Tysiące bez wieści w obozach ginęło.
Wszędzie po obozach anioł śmierci kroczył,
Każdy z więźniów co dzień śmierci w oczy patrzył.
Tam nadzieja życia stała się udręka,
Dla zbirów zabawką, a dla więźniów męką.
Dachau czy Radogoszcz – wszędzie okropności,
Majdanek, Oświęcim – te same podłości.
Tam widziałeś więźniów różnych nacji, stanów,
Dawniej ludzi wolnych, dzisiaj SS-manów.
Praca, głód i chłosta, furia do pastwienia,
Żądza nieniemieckich ludów wyniszczenia.
Po ulicach alarmy, krzyki, płacz i lament,
Jęki mordowanych, strzały, hałas, zamęt.
Ból, cierpienie, zimno, strach, tęsknota wielka,
Wreszcie przychodziła śmierć wybawicielka.
Tych, co jeszcze żyli, kolbami dobili
I w krematoryjnych piecach ich palili.
Krematoria na wzór łaźni urządzano,
Przed wejściem ręczniki, mydło rozdawano.
Gdy drzwi za ostatnim już zaryglowano,
Wtenczas zamiast wody z tuszów gaz puszczano.
Wszystkie te bestialstwa wreszcie się skończyły,
Ale jeszcze rany się nie zabliźniły.
Naród długo będzie pamiętał podłości,
Choć na Niemców przyszedł czas sprawiedliwości.
Gdy ze zgliszcz i ruin wstaje życie nowe,
Znowu te przeklęte bomby atomowe,
Lecz miejmy nadzieję, że Bóg nas uchroni
Przed zbirami z piekła, strasznych rodem drani.
Gdy zabliźnią się rany wojną zadane
I wszystkie narody będą już zbratane,
Wtenczas każdy będzie wesół i spokojny,
Bo na świecie nigdy już nie będzie wojny.[1]