Po południu, po obiedzie
Pólko swe ojczyste
Orze Wicuś w dwa niedźwiedzie
I w pozytywistę.
Jeden niedźwiedź narowisty,
Drugi niedźwiedź w rzucik,
Co zaś do pozytywisty,
Nie wieda skąd ucik...
Nie wieda też, czy katolik,
Czy, broń Boże, mormon;
Fakt, że złapał go w fasoli
Onże Wicuś Hormon.
Złapał, wziął za tylną łapę,
Przyniósł go do chaty,
A on hyc – i pod kanapę,
Taki szusowaty!
Ale się oswoił wkrótce,
Na przypiecku siadał,
A jeżeli był po wódce,
To nawet coś gadał:
Że tam praca, że od podstaw,
I że Konopnicka...
Dobrze, że się biedak dostał
Do zacnego Wicka,
Bo Wicuś ma takie hobby
I syna tak uczy,
Że nie krzywdzi swej chudoby,
Że ją dobrze tuczy,
Pielęgnuje ją fajniście,
Czesze na niej puszek...
Wkrótce też pozytywiście
Wyrósł zgrabny brzuszek.
Przestał wspinać się do książek,
Co stoją w kredensie,
A przypięty na przyprzążek
Już się tak nie trzęsie...
Zaś niedźwiedzie – cóż, jak zwykle,
Pracują mozolnie,
Nie rwą się jak motocykle,
Tylko dużo wolniej...
Wicka pole na ugorze,
Za zboczu, na zwisie;
Koń pod górkę nie zaorze,
Lecz zaorzą misie.
Orze Wicuś, kraje skiby
Równa, że laboga...
Myśli Wicuś: – Jeszcze gdyby
Dostać socjologa!
Jeszcze żeby habanerę,
Albo coś w tym stylu...
I stenotypistki cztery,
Choćby z demobilu!
Tu pointa się rysuje,
Skryta dotąd na dnie:
Dobry rolnik spożytkuje
Wszystko co mu wpadnie!
Wszystko zgrabnie wykorzysta
I uwieńczy plonem...
...zarżał nań pozytywista,
Orzą miśki wronę,
Hej, orzą miśki wronę...[1]
1. |
Waligórski, Marek |
2. |
Kozłowska, Agnieszka |