Niby nic, a tak to się zaczęło,
niby nic, zwyczajne pa, pa, pa,
jest w orkiestrach dętych jakaś siła,
bo to było tak:
Babka stała na balkonie,
dołem dziadek defilował,
ledwo go ujrzała,
nieomal zemdlała,
skrapiać trzeba było skronie.
Dziadek z miejsca zmylił nogę,
pojął, czas rozpocząć dzieło,
stanął pod balkonem,
huknął jej puzonem,
no i tak się to zaczęło.
Niby nic, a tak to się zaczęło,
niby nic, zwyczajne pa, pa, pa,
jest w orkiestrach dętych jakaś siła,
bo znów było tak:
Mama stała na balkonie,
dołem tatuś defilował,
ledwie go ujrzała,
nieomal zemdlała,
skrapiać trzeba było skronie.
Papcio z miejsca zmylił nogę,
poczuł, jak go coś natchnęło,
stanął pod balkonem,
huknął jej puzonem
i tak podjął dziadka dzieło.
Niby nic, a tak to się zaczęło,
niby nic, zwyczajne pa, pa, pa,
jest w orkiestrach dętych jakaś siła,
lecz ich dzisiaj brak.
Próżno bowiem na balkonie
czekam, by ktoś defilował,
żebym go ujrzała,
nieomal zemdlała,
by mi nacierano skronie.
Żeby z miejsca zmylił nogę,
tak jak tamtym się zdarzyło,
stanął pod balkonem,
huknął mi puzonem,