Panienka z magazynu

Zgłoszenie do artykułu: Panienka z magazynu

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez Ośrodek Kultury „Biblioteka Polskiej Piosenki” zgodnie z Rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE i ustawą o ochronie danych osobowych z dnia 10 maja 2018 (Dz. U. poz. 1000), w celu wymiany informacji z zakresu polskiej pieśni i piosenki. Wymiana informacji będzie się odbywać zarówno za pośrednictwem niniejszego formularza jak i bezpośrednio, w dalszym toku spraw, redaktora bazy danych, prowadzącego korespondencję z właściwego dla niego adresu mailowego.
Administratorem danych jest Ośrodek Kultury „Biblioteka Polskiej Piosenki” z siedzibą w Krakowie przy ulicy Krakusa 7. Wszelkie dokładne informacje o tym jak zbieramy i chronimy Twoje dane uzyskasz od naszego Inspektora Ochrony Danych Osobowych (iodo@bibliotekapiosenki.pl).
Wszystkim osobom, których dane są przetwarzane, przysługuje prawo do ochrony danych ich dotyczących, do kontroli przetwarzania tych danych oraz do ich uaktualniania, usunięcia jak również do uzyskiwania wszystkich informacji o przysługujących im prawach.

Miała jasne włoski,

Lic Madonny boski

Uśmiech, co tak dziwnie

Onieśmielał mnie.

Jako z mórz roztoczy

Szafirowe oczy

I usteczka rozchylone

Jak we śnie.

Była z biednych sfer i

W męskiej galanterii

Pracowała co dzień

Aż po wieczór sam

W magazynie mody

Była dla osłody

Imć klientów, których

Witryn znęcił kram

Kras przepychem przyciągała panów krąg,

Co tak chętnie z jej maleńkich brali rąk:

Desous męskich wybór bogaty,

W deseniach najnowszych krawaty,

Mankiety tak lśniące jak słońce,

Perfumy i mydła pachnące.

Pyjamy, podwiązki i buty,

Chusteczek jedwabnych stos suty,

Co tylko mieć kazał bonton,

To dłonią dawała swą.

Gdym raz skroś wystawę

Ujrzał ją jak zjawę,

Co się ukazała

W złotych włosków mgle.

Na kształt słupa soli

Stałem i powoli

Jąłem wzrokiem dziurę wiercić

W witryn szkle.

Krwi me ciało war jadł

Jak szaleniec, warjat

Sklepu z galanterią

Przeskakuję próg

I o zwykłą spinkę

Proszę mą dziewczynkę

Myśląc w duchu:

Gdybym z nią się poznać mógł.

A gdybym dostał to z jej rączek po com wszedł,

Zakupiłem cały sklep, od A do Z:

Desous męskich wybór bogaty,

W deseniach najnowszych krawaty,

Mankiety tak lśniące jak słońce,

Perfumy i mydła pachnące.

Pyjamy, podwiązki i buty,

Chusteczek jedwabnych stos suty,

Co tylko mieć kazał bonton,

To dłonią dawała swą.

Odtąd jak pochodnia

Tak płonąłem co dnia,

Gdym odwiedzał dziewczę

W magazynie mód.

Brałem z drobnej rączki

Paski, szpilki, sprzączki,

Choć na prawdę w domu

Tego miałem w bród.

Wreszcie raz wieczorem

Z sercem na wpół chorem

Przystąpiłem do niej

Gdy do domu szła:

Niechaj tajń mej pieśni

Dziś się ucieleśni

Wnijdź w komnaty pazia twego,

Cudna ma!

Choć z początku dość stanowczo rzekła: „Nie!”

W końcu szczęścia cudem obdarzyła mnie.

Jak było, to nie wiem, dość na tem

Że była mej szyi krawatem.

Jak gors śnieżnobiały, jak słońce,

Tak lśniło jej ciało pachnące.

Precz sprzączki, podwiązki i buty,

Chusteczek jedwabnych stos suty,

Ach, co mi tam szyk i bonton...

Jam posiadł, jam posiadł ją![1]