Urodzeni tyle razy,
w stu kołyskach wychowani,
na dzień nowy, noc spokojną,
wciąż czekamy i czekamy.
Narodzeni tyle razy,
że już lata nam się plączą,
podkreślamy nasze winy
kreśląc papier ręką drżącą.
Ośmieszeni tyle razy,
że już śmiech nam nie przystoi,
po cichutku powtarzamy
każde słowo, które boli.
Do tysięcy drzwi stukamy,
które wczoraj wiatr zatrzasnął
i pochodnie rozpalamy,
które, nim zaświecą, zgasną.
Nazbyt wiele już zostało
gniewnych słów wypowiedzianych,
na wieczyste spamiętanie
przybijemy je do ściany.
I zmęczeni usiądziemy,
w oczy sobie popatrzymy,
oczekując, aż się znowu
narodzimy, narodzimy.[1]
1. |
http://www.grzegorztomczak.art.pl/ |