Może to ja, a może to ty,
kiedyśmy w świat wierzyli i w sny,
podkowę tę podnieśliśmy gdzieś,
jak gdyby nam za mało było szczęścia.
Po co ten gest losowi na złość,
po co w ten dzień wzywaliśmy los?
Dziś jestem sam, jak wiatr pośród drzew,
z podkową szczęścia, jak na śmiech.
Tę podkowę podniesioną z błota
oczyściłem, że jak słońce lśni.
To nie ja, to tęsknota,
wierna ma tęsknota
zawiesiła ją u drzwi.
Teraz co dzień, gdy wyjdę na próg,
patrzę, jak drży świetlisty jej łuk.
Może w jakiejś chwili
szczęście się pomyli
i na mój zbłądzi próg.[1]