Patrzę na siebie nazbyt długo
nazbyt krytycznie niepotrzebnie
obraz przecięty mleczną smugą
coś przypomina mi, lecz nie mnie
czasem traktuję siebie zbyt
ambitnie, wierząc w boskie plany
by potem mnie najbledszy świt
oślepił szarością przerealną.
Już prawie nie ma mnie
choć się poruszam, mówię, jem i śpię
już prawie nie mnie
we mnie
choć widzę w tafli szklanej
jak kręci się po domu
jakiś ktoś zwierciadlany
chyba podobny do mnie
I tak jak bogów istnienia
wyrazem jest w nich wiara
tak brak tego spojrzenia
mnie z nieistnością scala.
I już profesjonalnie prawie
gniewam się, smucę, śmieję.
Prawdziwych spojrzeń unikając
udaję, że istnieję.[1]
1. |
Kaczmarek, Sławomir |
2. |