Posłuchajcie, miłe panie,
co wam tutaj za psi grosz
powie pewien stary cwaniak,
bywszy andrus i gawrosz.
Gdy Warszawę szkop naznaczał
krwią i ogniem (psia go mać!),
to warszawiak, jak rozpaczał,
tak się z szkopa zaczął śmiać.
Czasem, bywa, gnasz do schronu,
srogi nalot wokół trwa,
a tu facet podchmielony –
z przeproszeniem państwa – czka.
Wyją bomby i sztukasy,
a on do mnie w słowa te:
Panie, niech mnie pan przestraszy,
bo ta czkawka skręci mnie!
Stawało się w „Dziewiątce”,
w „Dziewiątce” na pomoście,
pytając konduktora,
co był jak łata-brat:
Daleko, panie starszy,
stąd do Niepodległości?
Konduktor odpowiadał:
Kochany, parę lat...
Choć futrzane macie gacie,
tam, u Stalingradu bram,
nigdy wojny nie wygracie,
dadzą ruscy łupnia wam.
Nowe szkopskie odznaczenia
wyszło (nie wiem, czy pan wisz):
z dębowego liścia wieniec
i cmentarny pod nim krzyż.
Tylko świnie siedzą w kinie –
i uwaga, S. O. S. –
poruszenie jest w Berlinie,
zgina pies, co zwie się Hess.
Odprowadzić sukinsyna,
estarira, rym cym cym,
za nagroda do Berlina,
Hycler już potańczy z nim.
A potem znów w „Dziewiątce”,
w „Dziewiątce” na pomoście,
pytałeś konduktora,
co pchał się poprzez tłok:
Daleko, panie starszy
stąd do Niepodległości?
Konduktor odpowiadał:
Już bliżej... będzie z rok...
Patrz, dwa zera się mijają,
na co czekasz, zatkaj nos!
Jadą szkopy zgraną zgrają,
ale marny już ich los.
Śmiech przywracał nam nadzieję,
naszą bronią był i jest,
z kogo się Warszawa śmieje,
tego marny czeka kres.
Póki żyją warszawiacy,
z najczarniejszych losu kart,
z ostatniego dna rozpaczy
dźwiga ich cwaniacki żart.
Nad wieloma krzyż brzozowy
wielu z nich odeszło w cień,
aż podnieśli ludzie głowy
w tamten dzień, styczniowy dzień.
I tego dnia od Pragi
po pontonowym moście
jechało Polskie Wojsko
z naręczem barwnych róż.
„Daleko, panie starszy
stąd do Niepodległości?” –
A on im na to: Chłopcy...
kochani... toż to już...[2]