Raz szedłem kupić żonie stanik
Tłumacząc sobie wciąż „don’t panic”
Boże, w niedzielę dam 100 na tacę
byle tam tylko sprzedawał facet
A nawet bym swego losu nie zganił
gdyby to była mocno starsza pani
stanik, stanik, stanik
mocno starsza pani
Do sklepu wchodzę więc z bielizną
Czując się coraz mniej mężczyzną
I krążę wokół staników jak jastrząb
Bo wszystkie baby na mnie patrzą
A jedna taka, bardziej przysadzista
Szepnęła drugiej „fetyszysta”
Fety, fety szysta
Baba przysadzista
Czuję, że zaraz mnie przyskrzyni
Bardzo seksowna sprzedawczyni
Podchodzi wszystko we mnie płonie
Bo jak tu wspomnieć coś o żonie
Więc plączę się, bredzę, gdy ona mnie pyta
Odchodzi mrucząc „transwestyta”
Trans west, transwestyta
Gdy ona mnie pyta
Ze wstydu chowam się za regał
Ale już trzecia za mną biega
Coś podać, doradzić? Przyłazi, odłazi
Z zaplecza wyszedł chłopak – Kazik
Kazik tak patrzy, znawstwo w oku
„Nie… to artysta, zwykły zboku”
Artysta, artysta,
Zbok i fetyszysta
W domu już czeka na mnie żona\
Jest fantazyjnie ogolona
Chociaż jest kozą, strzyże uchem
Gdy jej kupuję damskie ciuchy
W lustrze w łazience studiuję swój profil
Widać, że artysta, lecz nie że zoofil
Zoofil zoofil
Cóż, taki mam profil
W domu już czeka na mnie żona
Oj będzie niezadowolona
Częstuje zimnym mnie kompotem
Już chyba wiem, co będzie potem
Potem głęboko zapadam się w fotel
Bo z kuchni słyszę wciąż impotent[1]
1. |
Szpak, Ścibor |
2. |