Raz jedna żona, wróciwszy z wczasów na pojezierzu,
Zaczęła swemu mężowi robić cieniutkie aluzje:
– Ach ty oszuście! – mówiła. – Ty lubieżniku, ty zwierzu!
I twierdziła, że w czasie jej nieobecności on uprawiał, no, powiedzmy, że dyfuzję,
Że wygląd ma złajdaczony, że pogryzione ma ucho,
Że sądząc z pewnych znalezisk, bywała tu jakaś ruda.
Więc ten nieszczęśnik czując, że mu to nie ujdzie na sucho,
Zaczął panicznie rozmyślać, jakby się tu wyłabudać.
Rozpaczał, nawet udawał, że chce się wieszać na szelkach,
Przysięgał, że pogryzła go nutria, którą hodują jedni Kubisiakowie.
Aż w końcu przypomniał sobie swojego małego kundelka
I w ostatecznej rozpaczy krzyknął nieszczęsny ów człowiek:
– Gdyby ten pies umiał mówić, to porzuciłby swoje kości,
I ukląkłszy na zadnich łapach, zaprzeczyłby podejrzeniom niecnym,
I dałby nieodparty dowód mojej krystalicznej wręcz niewinności,
Bo przecież przez cały ten okres był w naszym mieszkaniu obecny!
Żona spojrzała na kundla, a kundel wyglądał niewinnie,
I z wyrazem niezmiernej ufności patrzył jej w oczy bez ruchu.
Więc rzekła do męża: – No, przepraszam, że cię chciałam znieważyć czynnie,
A nawet że znieważyłam cię słownie, ach, wybacz mi, wybacz, mój druhu.
I znowu zapanowało małżeńskie szczęście najczystsze,
A wieczorem pan przyniósł pieskowi kości bardzo smaczne i grube.
Kiedy zaś pan głaskał pieska i kładł mu te kości na misce,
Pies mrugnął, a pan powiedział: – Ty, stary, morda w kubeł.[1]
1. |
Waligórski, Marek |
2. |
http://waligorski.art.pl |
3. |