Słyszałem wczoraj jak Ty mówisz
Znużony, beznamiętny głos
Patrzyłem prosto w Twoje oczy
Zmęczony i zmętniały wzrok
Zgubiłeś dawny blask spojrzenia
Gdzie tamten głos i myśli żar
Wdeptany w czarny ulic asfalt
Zamknięty w mieście tyle lat
A tam skaliste stoją szczyty
I połoniny pieszczą oczy
A tam zielenie i błękity
Tylko kamieni warkot w nocy
Tam każde serce bije równo
W przyjaznym geście dłoń nie zwleka
Tam pójdę, pójdę, pójdę, jutro
Tam czas nie goni, nie ucieka
Zobacz dokoła wszyscy ludzie
Śpieszące przed siebie pędzą gdzieś
Nikt nie podniesie wyżej głowy
Nie stanie gdy napotka Cię
Tu nie ma miejsca na przyjaźnie
Upadniesz! – Ktoś pochowa Cię
Tu w dymie gwiazda Twoja zgaśnie
Za czarnym czarny idzie dzień
A tam skaliste...
Tam pójdę, pójdę, pójdę jutro
Odnaleźć w sobie ślad człowieka
A gdy nadejdzie taka chwila
Że poczuję – czas odejść
Jak zwierz ścigany umknę w góry
Na mchach położę swoją głowę[1]