Poniedziałek, ósma rano
Jadę windą, w windzie tłoczno jest jak co dzień.
Stoję w kącie a tuż obok
stoi Ania taka z działu wynagrodzeń.
Drugie – obok, trzecie – bliżej,
Czwarte jakby jeszcze trochę, piąte – całkiem.
Szóste – czuję, że dłoń moja
Się spotyka z Ani tylnym pół… kawałkiem.
Dżentelmenem jestem, a więc
Pokazuję, że niechcący, że unikam.
Jednak Ani pół-kawałek
Daje znać, że się z mą dłonią chce spotykać.
Skoro tak to przecież było –
– By niegrzecznie wziąć i odejść ze spotkania
Grzecznie zatem dłoń zostawiam
Pół-kawałka też nie cofa grzecznie Ania.
Siódme, ósme i dziewiąte
Może dziwne, lecz udane trwa spotkanie
Jedenaste – staje winda
Uścisk dłoni dobry jest na pożegnanie.
Wtorek rano, w windzie tłoczno
Lecz do windy pędzę, mimo, jakby żwawiej
Ania czeka już z kawałkiem
Drży ma dłoń już do kawałka jak po kawie.
Środa, czwartek, już się zwyczaj
Przyjął nam jak się przyjmuje wiosna w maju
Ani dłoń ma ani Ani
Pół-kawałek nie chce zmieniać nic w zwyczaju.
Piątek, wsiadam, w gotowości
Lecz przystaję w szoku: w windzie sama Ania
Dłoń zamiera, pół-kawałek
Nastawiony też już nie jest do spotkania.
Co mam robić, drugie, trzecie,
Cała winda, czwarte, piąte, pod napięciem.
Czy mam ot tak, szóste, pierwszy
Zdobyć się na, siódme, ręki wyciągniecie?
Ósme, wiem już, nie dam rady,
Potrzebuję świadków chociażby pokątnych
Tak bez świadków, sorry Aniu,
Głupio mi, więc zwiewam szybko na dziesiątym.
Czwartek wieczór, na widowni
Stoję – obok siedzi bardzo piękna pani
Tłok i ścisk mnie znów ośmiela
Może byśmy zatem z panią się spotkali…
Najpierw – obok, potem – bliżej,
Potem jakby jeszcze trochę, wreszcie – całkiem… (gaśnie światło)
(Murmurando pianisty samo na zgaszonym świetle…)... pół… kawałkiem.[1]
1. |
Kabaret PUK |
2. |
Kozłowska, Agnieszka |