Stary łajdak trzech żaków,
Tęgich jak sam łajdaków.
Przywołuje, i rzecze strapiony:
W domu pustki i bieda
Nic zaradzić się nie da,
Trudna rada, iść trzeba w legiony. –
Ale tęgie z was chłopy!
Nie pchajcież się w okopy!
Choćby, który i czuł się na siłach,
Jeszcze zginąć gdzie gotów,
No, a dla patryotów
Miejsca dosyć się znajdzie na tyłach.–
Ma najstarszy kark giętki
Awans pewny i prędki.
Niech więc wkręci się pewien uznania,
W szlachetn;ejszy niż rowy
Deparlament wojskowy,
Tam się prędko odznaczeń dokłania!
Drugi zmieścić się może
W prowiantowym taborze:
Tam przynajmniej to służyć jest za co,
Tam się mnożą bez przerwy
Chleb, słonina, konserwy,
Żydki za się kupują i płacą.
W trzecim nie brak ochoty,
Lecz ma łeb do pozłoty,
I w taborach pozostałby goły.
Niech choć żony dochrapie
Się na jakim etapie,
A w Królestwie – kobiety – anioły.
Buzie, oczka, figury,
Że wyskoczyć ze skóry.
Względów może być pewien nasz żołnierz
Nóżki ich w sposób pański,
Zdobi szewc hiszpański, –
W polu zaś grozi kozioł i kołnierz.
Po tak zacnej przemowie
Odjechali synowie
Ojcu – żal łezką w oku zakręcił.
A że niemniej od synów
W sobie żądzę czuł czynów.
Żywnościowej się lichwie poświecił. –
Mija roczek bez wieści
Któż ojcowski lęk streści!
Lęka biedak i trapi się szczerze:
O synaczkach wciąż cicho,
Czyżby wzięło ich licho?
Choć nie! Wszak złego licho nie bierze.
Suną sanie po śniegu,
Konie w pełnym mkną biegu.
„Cóż tam masz?” Pyta ojciec ciekawy
W enkaenie ci dali,
Pewnie worek medali
Nie mój ojcze! To żona z Warszawy. –
Sunie drynda z ochotą,
Człapią szkapy przez błoto,
To syn średni, więc ojciec ciekawy
Pyta: pewnie z taborów
Kilka pełnych masz worów?
Nie mój ojcze! To żona z Warszawy.
Znowu do wsi ktoś leci –
Pewnie z żoną syn trzeci.
Ojciec biegnie powitać ich razem.
Wtem syn wpada najmłodszy.
„Ojcze” – plecie trzy po trzy –
„Zbyt się twoim przejąłem rozkazem.”
„Bo dla własnej snać zguby,
Trzy zawarłem aż śluby
W Łodzi, Wilnie i wreszcie w Warszawie,
Dziś los wszystkie kobity.
Złączył, zmykam, jak zmyty
Może tym się sposobem wybawię”.[1]
1. |
Szul Bogusław, Piosenki leguna tułacza, Warszawa, 1919, s. 133–135. |