Swe młode życie znów oddali sławie,
A polskiej ziemi swą czerwoną krew!
I poszli ponieść orły ku Warszawie,
Wskrzeszając woli zadławiony śpiew.
Po wiek krwawiącą uświęcone sprawą –
Czyli Ty czułaś, że idą, Warszawo?
Nie za wysokie im karpackie szczyty
Ani za wartki wód zmącony bieg.
Drogę – tęsknocie bagnet w serce wbity –
Porze, a woli – kul piekielny ścieg
I Twego widma za zwycięską błonią
Rzeki nie wzbronią, ni góry przesłonią.
Bliska Tyś – sercom, choć oczom daleka,
Przeto do bram Twych tęskni polska broń!
I przeto krew – ta, co z Twych dzieci ścieka –
Do Ciebie spłynie przez wiślaną toń.
A los synowskie da do Ciebie prawo
Tym, którzy walczą i krwawią – Warszawo!
Rychlej się oni jęli karabina
I zawołali: Matko! Idziem w bój!
Niż usłyszeli: Wybiła godzina!
Gdziekolwiek jesteś – pospiesz, synu mój!
Bo we krwi czuli, przez mętów powodzie,
Praw Twych synostwo – Ty królewski grodzie!
Matko Warszawo! nie wygub Ty duszy,
Bo zawiedziony ten synowski ból.
Przez grzbiet karpacki więcej już nie ruszy,
Ni Ciebie wyzna pośród bomb i kul.
I wiatr rozegna, na pustkę stuleci,