Chciałbym siebie zapomnieć, żyć półprzytomnie,
Spokojnie uciec jak woda przez dłoń.
Wszystko byłoby dobre pozornie
Zanim cokolwiek mogłoby drgnąć.
Twoja lekka dłoń znów ściera mi
Spod oczu łzy gdy słabo krzyczę.
Gdy nie mieliśmy nic nawet najkrótsze sny
Umieliśmy traktować jak całe życie
Ledwo co widzę, stoi w zenicie słońce tego miasta,
Ja ciągle wiszę po środku nocy przeszłej.
Po cichu piszę, na głos to wybrzmiewa jak farsa,
Mieszałem wódę, paranoje i depresję.
Sam najlepiej wiem, że nie chcę
Nieść tego więcej, ręce dawno straciły siłę.
Szanse na jutro kończą się razem z wrześniem
Zaczynam rozumieć co zrobiłem.
Nie módl o mnie się więcej
Módl się ze mną i częściej
I niech Bóg słyszy naszych dzieci śpiew
Może usłyszy mnie
Usycham jak liście z końcem lata
W miejscu do którego od roku umiałem już nie wracać.
Zapominam o tobie, skoro jestem ja,
Chcę się bać, że zabraniasz mi latać
I czuć jak wiatr suszy włosy i skronie,
Jak trzęsą się dłonie kiedy rozmywa obraz.
Splatam w zdania zwiewne lęki , ciężkie kłamstwa,
Drugiego jak ja nigdy już nie spotkasz.
Zostaw mnie z tym czym jestem
Takim jaki być nie chcę
Bo ciągle wiszę w środku nocy o rok przeszłej,
Głośno to mówię choć tylko tego się boję...
Mieszam samozniszczenie, paranoję i depresje.
Sam najlepiej wiem, że mnie nie chcesz,
Że częściej niż widzisz mnie obok dostrzegasz cały ten bezsens,
Pamiętaj, że mogę być tylko z tobą...
Kończę się razem z moim wrześniem.[1]
1. |
Ośrodek Kultury „Biblioteka Polskiej Piosenki” |