Świtem bladym, białym ranem,
po niebie, po niebie
czarne chmury rozczochrane
czesał górski grzebień!
A ja jeszcze cię nie znałam
o tej porze...
Czyś ty wróbel, nie wiedziałam,
czyś ty orzeł...
Hej, poznałam cię po drodze,
po drodze do nieba,
kiedy wicher dmuchał srodze,
świerkami kolebał!
A to było świtem prawie,
bardzo wcześnie,
nie wiedziałam, czy na jawie
śnię, czy we śnie...
A południa ogień lasy
ogarnął, podpalił,
kiedyśmy za pierwszym razem
siebie poznawalil
Góry wielkie grały obok,
pełne światła.
Wyruszyłam wtedy z tobą
na kraj świata...
Biegłam z tobą, jak po ogień,
do góry, do słońca,
za doliny, za szerokie,
po miłość bez końca...
Czerpaliśmy z siebie sami
cuda, cuda, cuda,
i oczami, i ustami,
jak ze źródła!
Zmierzchem, nocką, w borów cieniu,
pod księżycem dużym,
ty skąpałeś się w strumieniu
aż po same uszy!
A ja spałam w ciepłym zboczu
i to znaczy –
Już wiedziałam, jak ci z oczu,
z oczu patrzy![1]