Zanim człowiek poszedł w woje,
były różne troski, były niepokoje.
Tutaj, jakby ręką odjął,
maszerujesz z tą melodią:
Żołnierz, żołnierz to nie lala,
co tam komuś się użala,
żołnierz to nie niedołęga,
to potęga chłop (jak dąb)!
Na ćwiczeniach nie ma żartów,
trzeba męstwa i odwagi, trzeba hartu.
Padnij! Powstań! Chłód, ulewa,
a ty idziesz, a ty śpiewasz:
Żołnierz, żołnierz...
Wieczorami, co za mowa! –
Jak zabawa – to żołnierska „salonowa”.
Choć niejeden klaps się zdarzy,
absolutny spokój w twarzy.
Żołnierz, żołnierz...
A w niedzielę z cud-panienką
idziesz parkiem i jej włosy gładzisz ręką.
Nagle ktoś jej chwyta ramię:
„Hela, co ty masz z tym panem... wojskowym?”
Żołnierz, żołnierz...
Jestem głuchy, aż po pięty
i dlatego pewnie gram w orkiestrze dętej.
Dąć mi w puzon nie nowina,
gdyby drań się nie zacinał... akurat w refrenie.
Żołnierz, żołnierz...[1]