Tytuł: |
Serduszko puka w rytmie cza-cza |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Data powstania: |
1957 |
Wykonania poza albumami: |
To był 1957 r. Czas „po-odwilżowy”. Można było grać i słuchać zachodniej muzyki, ba można było w podobnym stylu pisać. No więc jeden z bohaterów tej historii, kompozytor Romuald Żyliński, napisał piosenkę zatytułowaną „Tańcz i śpiewaj rock and roll”, nagrał to Chór Czejanda, wydano nawet na płycie, ale z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że nie tyle polska publiczność, ile redaktorzy Polskiego Radia, nie byli jeszcze przygotowani na takie „ekstrawagancje”. Podobnie było na Zachodzie, gdzie trwała muzyczna wojna karnawału z postem, czyli wykonawców tradycyjnej piosenki z różnymi Elvisami, Little Richardami, Jerry Lee Lewisami. Wynikiem tej wojny była wielka popularność… rytmów południowych. Popularność ta wraz z falami eteru przypłynęła i do nas i jako bezpieczna, bo nie-amerykańska muzyka znalazła życzliwość wśród muzycznych decydentów. Tak więc, żeby być w zgodzie ze światową modą zaczęto i u nas pisać różne beguiny, rumby i cza-cze.
Napisaliśmy z Jankiem Odrowążem piosenkę i żeby słuchacz od razu wiedział o co chodzi zatytułowaliśmy ją „Cza-cza-cza” – opowiada Romuald Żyliński. Zanieśliśmy nuty do Radia, fortepianówkę wydało Państwowe Wydawnictwo Muzyczne, a ponieważ to nawet dosyć dobrze się sprzedawało Odrowąż namawiał mnie, żeby orkiestrówkę zaproponować prywatnemu wydawnictwu Znak.
Tu należy wyjaśnić Czytelnikom, że w tamtych czasach, twórcy piosenek zarabiali na kilku polach. Można było utwór nagrać i brać tantiemy z odtworzeń radiowych i sprzedanych płyt. Tak jak dzisiaj. Ale można było obok tego wydać nuty, które były sprzedawane. Orkiestrówki, czyli aranżacje na (na ogół niewielką) orkiestrę i fortepianówkę, zwaną też prymką, czyli samą linię melodyczną i pozwalające ją zagrać akordy, dla tych, którzy posiedli umiejętność gry na jakimś instrumencie. Tak więc nasi autorzy postanowili skorzystać ze wszystkich możliwości spieniężenia swojego dzieła.
Udaliśmy się więc do tego Znaku, kontynuuje Romuald Żyliński, a tam kręcą nosem, zresztą wcale im się nie dziwiłem. „Może nawet wzięlibyśmy to, bo teraz cza-cza modna, ale to już wydało PWM, jeśli my to jeszcze wypuścimy, to się nie sprzeda”.
– To napiszemy wam drugą cza-czę – zaproponowałem
– ale ta już nie będzie taka dobra – mówi redaktor
– postaramy się, żeby była nie gorsza, a może i lepsza – zaszarżowałem
– chyba nic z tego nie będzie – oni na to – właściwie numer mamy już zamknięty, za trzy dni idzie do druku. Nie zdążycie.
– zdążymy, uwiniemy się w jeden dzień – brnę dalej bez zmrużenia oka.
– No to dobrze. Czekamy.
Wychodzimy, a Odrowąż do mnie
– Masz jakiś pomysł?
– Mam – i nucę mu prościutką melodyjkę, opartą na trójdźwięku, którą naprędce wymyśliłem. No i to była prawie całość, bo potem powtórka tych trzech dźwięków, później zmiana tonacji, jeszcze jakiś pomysł na canto i muzyka gotowa.
W każdym razie w drodze do przystanku tramwajowego skomponowałem piosenkę. Poszliśmy do Odrowążów. Tam był instrument. Zagrałem, a Janusz zaczyna się zastanawiać nad tekstem.
– Musi być w tekście „cza-cza” – mówię. Bo to przyciągnie słuchacza.
– To może „serduszko bije w rytmie cza-cza” – on na to.
– Bije to za bardzo jakoś tak medycznie brzmi, może „serduszko puka w rytmie cza-cza” ? Nie bardzo chciał się zgodzić, ale tu wtrąciła się jego żona Wandzia i mówi „Romek ma rację, ‘puka’ jest delikatniejsze”. Z żoną nie ma dyskusji, więc się zgodził. Napisałem od razu nuty, on przepisał tekst, nie było jeszcze czwartej po południu, bo Wandzia zadzwoniła do Wydawnictwa i oświadczyła osłupiałemu dyrektorowi, że panowie Odrowąż i Żyliński przyniosą mu jutro obiecaną piosenkę.
Następnego dnia panowie w towarzystwie pani Wandzi pojawili się w Znaku. Zainteresowanie sprawiło, że w gabinecie zgromadziło się spore grono słuchaczy. Żyliński gra, Odrowążowie z nim śpiewają. Zero reakcji. Nie ma zamiaru ustąpić, gra jeszcze raz. Trochę cieplej. Ale „do trzech razy sztuka”, no i za trzecim razem, już wszyscy śpiewali.
Błyskawicznie wydrukowano nuty, a te trafiły do Radia do Władysława Szpilmana. Zaśpiewa to Koterbska – zadecydował.
Ze Szpilmanem się nie dyskutowało – mówi pani Maria. W tym wypadku zresztą wcale dyskutować nie zamierzałam. Jeszcze w czasach kabaretu Wagabunda śpiewałam „Seniorita cza-cza-cza” i różne inne rytmy południowe. W każdym razie Szpilman uznał, że się w nich specjalizuję i trafiło na mnie.
Utwór nagrano z towarzyszeniem orkiestry Polskiego Radia, którą dyrygował Kazimierz Turewicz, ale przecież piosenka ciągle żyje i rozgrzewa publiczność. Kilkanaście lat temu w przedstawieniu „Do grającej szafy grosik wrzuć”, a ostatnio w brawurowym wykonaniu Maryli Rodowicz[2].
1. |
|
2. |
|
3. |
Halber, Adam |
4. |
http://www.angora.pl |
Zrealizowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.