Tytuł: |
Taki cud i miód |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Data powstania: |
1985 |
Wiosną 1985 r. Danuta Błażejczyk stanęła przed komisją powołaną przez Ministra Kultury i Sztuki przyznającą artystom uprawnienia zawodowe. W ten sposób chciała potwierdzić swoje umiejętności, które od kilku lat prezentowała najpierw w chórku u Maryli Rodowicz, później w klubach Skandynawii. Uznać je mieli, zasiadający za stołem Jerzy Dobrowolski, Wojciech Młynarski, Strzelecki_Andrzej i Włodzimierz Korcz.
Oprócz nas, wspomina ten ostatni, egzaminowały jeszcze Panie Profesorki specjalistki od tak zwanej wysokiej kultury. Danka najpierw odpowiadała na pytania typu „Co pani wie o teatrze francuskim XVII wieku?” Oczywiście nic nie wiedziała, co strasznie obrzydzało egzaminatorki, a na dodatek swoje „nie wiem”, opatrywała pełnym wdzięku chichotem, co potęgowało jeszcze niechęć pytających. Ale kiedy doszło do śpiewania... Wcisnęło nas w fotele. To co miała w głosie i jej muzykalność po prostu nas obaliły. No i nasza część stołu zjednoczyła się w grupę, która postanowiła, wbrew profesorkom, uprawnienia przyznać. Odbyła się burzliwa dyskusja, profesjonalne losy artystki przechylały się to na jedną, to na drugą stronę, wreszcie ogłoszenie wyników. Danka weszła na salę po tym jak oblano dwóch delikwentów przed nią, pewna, że czeka ją ten sam los. Nie pytając mnie o zdanie, pierwszy odezwał się Wojtek Młynarski:
– Pani Błażejczyk, proszę usiąść. Prą pani, czy pani się zgodzi na najbliższym festiwalu opolskim zaśpiewać piosenkę moją i Korcza?
Na to „Pani” tak jakoś oklapła, obsunęła się na tym krześle i powiedziała tylko „O Jezu”.
Słowo się rzekło. Kompozytor wziął się do roboty. Najpierw przesłuchania, które utwierdzały Korcza, że ma do dyspozycji wokalistkę o wielkiej ekspresji i niewyobrażalnych warunkach głosowych, potem zaczęły się schody. Otóż repertuar piosenkarki to były głównie jazzowe standardy i przeboje śpiewane po angielsku. Polski tekst brzmiał w jej ustach jak angielszczyzna, połykała spółgłoski, akcentowała samogłoski. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.
Słowo się rzekło. Okazało się, że Wojciechowi Młynarskiemu zbyt łatwo. Nie ukrywam, że muzykę napisałem nie od razu, wspomina Korcz. Ja się kieruję emocjami. W każdym wykonawcy szukam nie tego co on potrafi, a co mógłby zrobić tylko o tym nie wie. I ja staram mu się to uzmysłowić. Nie inaczej było z Danką. W każdym razie trochę to trwało i kiedy muzyka była gotowa, a ja pewien, że nie zmienię już żadnej nutki, dzwonię do Wojtka. A on mi mówi:
– Stary, za późno.
– Co ty opowiadasz? Sam rozpętałeś tę aferę, ja od tygodni pracuję z artystką, piosenka zgłoszona do Opola ty, że za późno?
– Mam zobowiązania, przekroczone terminy, istne szaleństwo, przepraszam, ale nie, nie napiszę, daj to komu innemu.
I wtedy wpadłem na genialny, jak dziś sadzę, pomysł.
– Słuchaj, ale może ja do ciebie wpadnę, przegram ci to, a ty mi doradzisz do kogo z tym pójść.
Za dwa dni Młynarski miał gotowy tekst. I to jaki? Pomysłów w nim było na sześćdziesiąt siedem piosenek, brawurowy, rytmiczny, podkreślający każdą synkopę. Genialny.
To prawda, gdy się go czyta może istnieć jako samoistna całość, a co dopiero w połączeniu z muzyką? Ma on wszakże pewną wadę, jest tak „gęsto utkany”, że trudno go wyartykułować, a kiedy jeszcze ma się predylekcję do „angielszczenia” polskich słów? Pułapka za pułapką. Weźmy takie coś: „Ile jest ten serca stan wart, wiem, bo co rano się budzę z nim”. Okazało się, że bez nauczyciela dykcji nie da rady. Po miesiącu katorżniczej pracy „serca stan wart” brzmiał czytelnie i docierał do słuchacza. Można było jechać do Opola.
Wyjście debiutantki wielkiej sensacji nie wzbudziło, początek piosenki, też nie. Taki jakiś balladowy, nic nadzwyczajnego, ale kiedy doszło do drugiej części, kiedy zabrzmiał big band, kiedy „ryknęła” wokalistka, zasynkopowała niczym Ella Fitzgerald... To dopiero był cud i miód. Zaskoczył wszystkich kompozytor tym leniwym wstępem przechodzącym w żywiołowy swing zaskoczyła nieznana wokalistka temperamentem i muzykalnością, zauroczył Młynarski z tymi swoimi Armstrongiem, Fredem Astairem, Nat King Colem. Zaskoczyły nawet ostatnie dwa akordy jakby wyjęte z Ellingtona.
Nie zaskoczyły nagroda i pojawienie się nowej gwiazdy[1].
1. |
Halber, Adam |