Tytuł: |
Bal u Posejdona |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Data powstania: |
1965 |
Zapewne nikt, ale to nikt, nie spodziewał się, że wydany w 1999 r. zbiór najpopularniejszych piosenek Anny German, trzynaście lat później stanie się jedną z najlepiej sprzedających się płyt. Myślano wtedy zapewne ot jeszcze jedna z serii „Złotych Przebojów” polskich artystów. Tak dalece nie wierzono w powodzenie wydawnictwa, że nawet „odpuszczono” sobie jakiś chwytliwy, komercyjny tytuł. A więc nie Człowieczy los, albo Tańczące Eurydyki, czy choćby Zakwitnę różą, a Bal u Posejdona. Piosenka słabo znana i wydawało się mniej ważna w dorobku piosenkarki. Skąd taki pomysł na tytuł? Zapytałem u źródła, czyli zadzwoniłem do Ryszarda Wolańskiego, redaktora płyty.
– Rysiu – pytam – dlaczego wybrałeś taki mało handlowy tytuł?
– Nikt wtedy nie liczył na jakiś komercyjny sukces – odpowiedział. Zostawiono mi wolną rękę, a ja z tego skorzystałem. Nie chciałem tytułu banalnego, bo powszechnie znanego, wybrałem więc ten „Bal u Posejdona”, jakby na przekór sztampie. Bo też na przekór sztampie włączyła go do repertuaru artystka. To jedna z najpogodniejszych, co u niej rzadkie, piosenka jaką wykonywała. Co prawda z lekką, pogodną nutką zawiedzionej miłości, ale przecież przewagę ma tu ten dionizyjsko-hedonistyczny klimat. I to mnie skłoniło do bardzo osobistego wyboru.
Nie ukrywam, że piosenka ta pojawiła się już kiedyś w moim zawodowym życiu. Nie, nie zwróciłem i przez lata nie zwracałem na nią uwagi. Aż do czasu, kiedy umówiłem się z Markiem Sartem, aby powspominać jego najsłynniejsze kompozycje. No więc pytam go jak powstało niemenowskie Wspomnienie_(muz_Sart_Marek), jaka jest historia przeboju z filmu Miss Polonia, Każda miłość jest pierwsza, jak doszło do napisania Słońca w kapeluszu, brawurowo wykonywanego przez Tadusza Rossa, a sędziwy już wtedy mistrz, z uporem wraca do Balu u Posejdona. Troszkę za duży brak zainteresowania tematem wykazywałem, ale dziś wiem, że to musiała być dla kompozytora ważna pozycja w twórczości. Odszukałem więc nagranie tamtej rozmowy i przekazuję Państwu historię tej piosenki.
Najpierw, co ważne dla tej opowieści, niezbyt szeroko znana informacja. Otóż Marek Sart, kompozytor dziesiątek utworów, z wykształcenia był… magistrem filologii polskiej. Owszem studiował prywatnie kompozycję, ale w naszym przypadku ważna będzie ta polonistyka. Bowiem, chyba jeszcze w czasach studenckich, jak wiele osób w jego wieku pisał Marek Sart (a właściwie jeszcze wtedy Jan Szczerbiński, bo tak się naprawdę nazywał) wiersze. Jeden z nich opowiadał o zawodzie miłosnym, mającym początek podczas hucznej zabawy u kogoś, kto (jak się należy domyślać) używał pseudonimu Posejdon. A może w knajpie, która tak się nazywała. Wiersz opisywał przeżycia mężczyzny, co miało w przyszłości stanowić pewną trudność.
Owa przyszłość pojawiła się w 1965 r. Przygotowywano premierowe piosenki na festiwal opolski.
Zaprosił mnie na rozmowę Witold Filler – opowiadał Marek Sart. To był wtedy wszechmocny władca telewizyjnej rozrywki – i głosem nie znoszącym sprzeciwu zażądał, żebym napisał piosenkę dla jego ówczesnej narzeczonej, a może już wtedy żony, Ewy Miodyńskiej. Aktorki któregoś ze śląskich teatrów, którą wspomniany Filler postanowił usilnie „lansować”. Czasu było mało, wszyscy zawodowi tekściarze byli zajęci, postanowiłem więc poszperać w mojej młodzieńczej twórczości. Przerobiłem tekst na wersję żeńską, napisałem muzykę i złożyłem Fillerowi. Niestety naprawdę duża uroda pani Ewy, nie szła w parze z talentem wokalnym. Toteż zarówno utwór jak i jego wykonawczyni przepadły z kretesem.
Musiało być naprawdę źle, skoro nie pomogły dyrektorskie wpływy, ani, co istotniejsze, fakt że utwór był utrzymany w rytmie kujawiaka, a ówczesnej władzy bardzo się podobało sięganie do „ludowizny”. Marek Sart, był przekonany, że napisał coś wartościowego, ale właściwie nie miał już nadziei, że piosenka zdobędzie jakąkolwiek popularność.
Żal mi było – wspominał – niewykorzystanej szansy. Moje cierpienie przerwał wszakże telefon od Ani German. Wybierała się na festiwal – chyba piosenek poświęconych morzu? – do Soczi i prosiła o jakiś stosowny utwór. „Bal u Posejdona”, świetnie się nadawał (w istocie nie był to festiwal w Soczi, a w naszym Sopocie – przyp. red.). No to już była zupełnie inna klasa wykonawcza. Zmieniłem tonację, przeniosłem akcenty rytmiczne i teraz to fantastycznie zabrzmiało.
Niestety także w Sopocie piosenka przeszła niezauważona. Tyle, że nie zauważyli jej jurorzy (ale chyba nie za bardzo mogli, bo Anna German wystąpiła, zdaje się, w koncercie nie punktowanym), za to zachwyciła się nią publiczność.
I tak narodził się dziś już zapomniany, ale jak się okazuje jeden ze Złotych Przebojów Anny German. Miał wyczucie redaktor Wolański wybierając go na tytuł wspomnieniowego albumu[1].
1. |
Halber, Adam |