Tytuł: |
Dzwon znad doliny |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Data powstania: |
1976 |
Jest sylwestrowy wieczór. W jednym z przedziałów opustoszałego w takim dniu pociągu trasy Warszawa-Katowice jedzie Lidia Stanisławska. Ma w Zawierciu poprowadzić zabawę i zaśpiewać kilka piosenek. Mimo, że wiele przedziałów jest pustych, nagle ktoś otwiera drzwi. Postać jak z koszmarnego snu. Młody człowiek, na powiekach wytatuowane kropki, na nadgarstkach sznyty, ogolona głowa. Siada i zaczyna się wpatrywać w artystkę. Nie ma co kusić losu, trzeba zabrać rzeczy i przejść chociaż ze trzy wagony, żeby uwolnić się od intruza. Bezskutecznie, ten znów siada w jej przedziale, ale wszczyna rozmowę.
– Pani jest ta… Staniszewska?
– Stanisławska!
– To pani śpiewa ten kawałek o tych dzwonkach nad tą łąką?
– „Dzwon znad doliny”. Tak, to ja śpiewam
– Nienawidzę tej piosenki i tego jak pani beczy.
Trzasnął drzwiami i zniknął wzburzony. Co za ulga. Przy ogólnym uwielbieniu dla piosenki, ten atak nienawiści, może uratował życie, albo co najmniej cześć piosenkarki?
Bo tak naprawdę to jest piękny kawałek muzyki połączonej z sentymentalnym tekstem i jedynym w swoim rodzaju wykonaniem.
A było tak. W 1973 r., po zwycięstwie w lokalnym, koszalińskim przeglądzie amatorów Lidia została zauważona przez dziennikarza Polskiego radia, Andrzeja Kormana. „Pani powinna kształcić głos. W Warszawie otworzono pomaturalny wydział piosenki, proszę spróbować”. Spróbowała. Oprócz nauki znalazła zatrudnienie w klubie „Na Pięterku” w hotelu Bristol. Przedsięwzięcie dawało szansę na zaistnienie młodym artystom. No i Lidka zaistniała. Oto bowiem:
Odszukał mnie w szkole – opowiada, niewysoki, łysiejący mężczyzna, w typie Johna Malkovicha. Przedstawił się jako Leszek Bogdanowicz, kompozytor. Okazało się, że jego piosenka ma wystartować w konkursie Grand Prix de Paris i poszukuje wykonawczyni. Był w Bristolu, słyszał mnie i spodobał mu się ten „groszek” w moim głosie, vibrato charakterystyczne dla francuskiej piosenki. Na moje, że jestem studentką, że nikt mnie nie zna oświadczył „w Paryżu nikt nie zna żadnej gwiazdy z bloku wschodniego. Poza tym to jest konkurs dla debiutantów”. Brzmiało przekonująco. Zaprosił mnie do siebie, usiadł przy fortepianie i zagrał. Jestem spod znaku Wagi, niezdecydowana, wahająca, ale ta piosenka spodobała mi się od razu. Miała takie kantylenowe canto, napisana była na głos, gdzie można się rozwinąć. Była też pułapka, bo w pewnym momencie trzeba było zaśpiewać bardzo wysoko (dziś już nie dałabym rady), ale popracowaliśmy nad tym. No i tekst był bardzo „mój”. Jako dziewczyna z małego miasteczka miałam w pamięci łąki, pola i kościół z dzwonnicą gdzie chodziło się na pierwsze randki. Nie poznałam nigdy autorki Jadwigi Urbanowicz, ale „poczułam” przesłanie.
Jest 1976 r. Mam dwadzieścia dwa lata jadę do tego Paryża. Pierwszy raz na Zachodzie, a ja w nastroju fatalnym. Po pierwsze brzydka jesień, po drugie ja w „stanie błogosławionym” ze wszystkimi możliwymi dolegliwościami, po trzecie informacja, że w szranki staje 116 wykonawców. Na miejscu okazuje się, że chociaż teatr w okolicy Champs Elysees, garderoby brudne, czuć stęchliznę. Wychodziłam tylko na próby, resztę czasu spędzałam, też we wcale nie najlepszym hotelu.
Trzeba od razu powiedzieć „nie ma tego złego”. Z siedzenia w hotelu wniknęło, że ostatnią część piosenki Lidia Stanisławska zaśpiewała… po francusku. Trzeba bowiem Państwu wiedzieć, że w swoim liceum w Sławnie, była prymuską i ulubienicą nauczycielki tego języka. No więc przetłumaczyła część tekstu i wykonała go z nienaganną dykcją. To także sprawiło, że znalazła się w finale i zdobyła trzecie miejsce.
Jakże dumna wracał do Polski, gdzie… nikt nie podzielał jej entuzjazmu. W szkole mieli za złe, że uczennica, a pcha się na międzynarodowe festiwale, tak zwana piękniejsza część „branży” obawiała się pojawienia utalentowanej, bardzo atrakcyjnej i utytułowanej konkurentki i tylko Polskie Radio zachowało się jak należy. Jeszcze przed wyjazdem do Paryża „Dzwon znad doliny” nagrano z orkiestrą pod dyrekcją Andrzeja Trzaskowskiego i teraz triumfalnie fetowano laureatkę w „Studio Gama”. Cała Polska usłyszała wspaniałą piosenkę, zachwyciła się nią, wszyscy chcieli wiedzieć, kim jest wykonawczyni, więc natychmiast odnalazł ją i zaprosił do telewizji Mariusz Walter. Pojawiła się gwiazda z głosem potężnym jak dzwon, rozpoznawalnym po charakterystycznym vibrato. Choć i z tym bywało różnie. Pewnego razu po koncercie dla nauczycieli, do artystki podeszła rozentuzjazmowana jejmość i powiada „pani Lidio, jak ja uwielbiam pani głos, a najbardziej ten wibrator (!) w gardle”[1].
1. |
Halber, Adam |