Tytuł: |
Gondolierzy znad Wisły |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Data powstania: |
1968 |
Nadszedł czas, żeby wyjaśnić Państwu sprawę Jerzego Gondola i w ogóle opowiedzieć „Jak do tego doszło?”.
Nie da się ukryć, że nie byłoby tej historii gdyby nie Marian Zacharewicz. Marian w 1966 r. był słuchaczem Gdańskiego Studia Piosenki działającego przy tamtejszej rozgłośni Polskiego Radia. Tam utalentowana młodzież pod kierunkiem pedagogów szlifowała swoje umiejętności. Jedną z jego koleżanek, była niezwykłej urody, ale też talentu Irenka Jarocka. Młodzi przypadli sobie do gustu i wkrótce stali się nierozłączną, zakochaną parą. Irena, jak to się mówi, rokowała. Nagrody na amatorskich przeglądach, zaproszenie od Ireny Dziedzic do popularnej wtedy audycji telewizyjnej „Tele-Echo”, wreszcie pierwsze, niezbyt udane, starcie z publicznością festiwalu opolskiego, za sprawą ambitnej (jak mówi sama piosenkarka „w stylu Ewy Demarczyk”) piosenki zatytułowanej Sosno. Zakochany Marian stwierdził, że tak dalej być nie może, trzeba poważnie zająć się karierą narzeczonej, najlepiej poprzez atrakcyjny repertuar. Najbliżej (teoretycznie) było mu do Seweryna Krajewskiego.
Z Sewerynem się kolegowaliśmy od lat – opowiada, mieszkał w Sopocie, odwiedzałem go często na Książąt Pomorskich, gdzie jego mamusia robiła przepyszną herbatę i przy tej herbacie na ogół gadaliśmy o muzyce i w ogóle o świecie rozrywki. Nasze kontakty nieco się rozluźniły, kiedy przystąpił do Czerwonych Gitar, ale choć rzadsze w dalszym ciągu były serdeczne. Na przełomie 1967 i 68 r. był już wielką gwiazdą, ale też pokazał niezwykły talent do pisania melodii. Miał na koncie takie przeboje jak: „Nie zadzieraj nosa”, „Anna Maria”, „Barwy jesieni”. W dodatku musiał „ścigać się” z Krzyśkiem Klenczonem, o to który z nich napisze dla zespołu nową, lepsza piosenkę. Z niewielką nadzieją wpadliśmy więc do niego na tę herbatę, żeby wybadać, czy czasem nie ma, albo nie mógłby napisać czegoś dla Irki. Okazało się, że nie ma, a co do napisania, to po pierwsze, pierwsze są Czerwone-Gitary, a po drugie może w chwili wolnego czasu coś pomyśli, bo nas lubi.
Nastąpiło jednak wydarzenie, które mimo tych zastrzeżeń sprawiło, że za piosenkę dla artystki się wziął.
Marian Zacharewicz: Mieliśmy kolegę, inżyniera i kolekcjonera płyt. Nazywał się Janek Kalata i właśnie kupił gdzieś, chyba jakiś marynarz przywiózł mu z Anglii, magnetofon. Magnetofon jak magnetofon, ale ten był czterośladowy, więc dawał możliwości nagrywania tyluż ścieżek. Seweryn bardzo zapragnął ten magnetofon odkupić, bo już mu się marzyło własne studio, a poza tym miałby lepsze od Klenczona możliwości pracy. Nie wiem, czy niezbyt dobrze znał Janka, czy ten nie chciał rozstać się w aparatem, w każdym razie sprawa kupna nie szła dobrze. Podjąłem się więc mediacji. Używałem argumentów typu „że to dla dobra polskiej piosenki”, że „po co ci Janek taki sprzęt, przecież i tak nie będziesz niczego nagrywać?”. W każdym razie mediacje powiodły się, no i teraz, (choć do tematu piosenki dyplomatycznie nie wracałem) ruch był po stronie Seweryna.
Trzeba przyznać, że kompozytor postarał się bardzo. Tak bardzo, że postanowił zaproponować piosenkę kompletną, opatrzoną tekstem przez Krzysztofa Dzikowskiego, z którym wtedy notorycznie współpracował.
Oto jego wyznanie: Seweryn umówił nas z Ireną w Warszawie w kawiarni „Europejska”, żebym poznał przyszłą wykonawczynię naszego dzieła i napisał coś, co by do niej pasowało. Ponieważ wydała mi się nieco rozmarzona, nostalgiczna postawiłem na wspomnienia. Wychowałem się na warszawskiej Pradze. Brzegi Wisły to był wymarzony teren na wagary, na pierwsze wino wypite z kolegami, na przyglądanie się życiu rzeki. Był to czas, kiedy łódkami pchanymi jednym wiosłem, nazywanymi „pychówkami” transportowano piach. Ba kiedyś z kolegą ukradliśmy taką pychówkę i zaopatrzeni w puszkę kakao i woreczek mąki postanowiliśmy dotrzeć do Gdańska, tam dostać się na jakiś statek i uciec do Szwecji. Złapano nas pod Czerwińskiem i odtransportowano do domu, ale narobiłem się wiosłem niczym najprawdziwszy gondolier. No i teraz chciałem do tamtych chwil, tamtych obrazków powrócić.
Całość złożyła się na pierwszy wielki sukces Ireny Jarockiej. Tytuł Radiowej Piosenki Roku 1968, wyróżnienie w Opolu, stypendium we Francji.
A co z Jerzym Gondolem? Irena Jarocka: W ten sposób zrozumiał tytuł „Gondolierów” jeden z widzów programu „Listy śpiewające”.
Marian Zacharewicz: A skąd ówczesny „szary człowiek” mógł wiedzieć o Wenecji i gondolierach? Gondol Jerzy brzmiało swojsko.
Krzysztof Dzikowski: Co tam gondolierzy, czy Jerzy Gondol? Spaceruję po Parku Praskim i trafiam na taki widok: towarzystwo męskie trzyosobowe. W ustach pety, w trawie flaszka, jeden gra na gitarze i śpiewa takie słowa (wymowa oryginalna):
Kondon leży nad Wisłą
Kondon przez barki spadł
Wdeptali go rybacy
w wiślany złoty piach.
No geniusz. To on, a nie ja powinien pisać teksty[1].
1. |
Halber, Adam |
2. |
http://www.irenajarocka.pl/9/1/song/20/dyskografia.html |
3. |
Ciechan Zbigniew, Jest Warszawa: rewia piosenek o Warszawie, Kraków, Polskie Wydawnictwo Muzyczne, 1969, s. 14, 15. |