Tytuł: |
King Bruce Lee karate mistrz |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
„Karateka, konferansjer, menago, dysk dżokej, ojciec polskiego hip-hopu. Po dobrej wódzie lepszy jest w dżudzie, działacz niepodległościowy. Posiadacz złotej karty stałego klienta sieci sklepów Baltona. Wyciągał damy spod opieki mamy i małolaty spod opieki taty. Miał w sobie dzikość żółtej pantery, więc w klubie disco mógł robić wszystko” – fragment opisu zamieszczonego w „Nonsensopedii”.
To był okres buntu w polskiej muzyce. Lady Pank śpiewali „Mniej niż zero” i „Kryzysową Narzeczoną”, Perfect „Autobiografię” i Nie_placz_Ewka, Lombard wieszczył „Śmierć dyskotece” a tu...
Dopiero co zniknęły z ulic czołgi i grzejący się przy koksownikach żołnierze, opowiada Andrzej Korzyński, ludzie byli w szoku, smutno jakoś wszędzie, ale przecież były miejsca, gdzie toczyło się inne życie. W „Bristolu” dyskoteka. Drogie alkohole, zachodnie przeboje, piękne damy, zapach zagranicznych papierosów. Inny świat. Mieszkałem wtedy na Mokotowie, więc najbliżej miałem do „Remontu”. Tam często obserwowałem ten inny świat (choć tu bardziej siermiężny), a jego ważnymi składnikami byli bramkarze. Królowie życia, trochę cinkciarze, trochę sportowcy, trochę łobuziaki. No i zacząłem się zastanawiać, że warto byłoby ten świat, czy może bardziej światek, w trochę krzywym zwierciadle sportretować.
Korzyński (dla przyjaciół i kolegów z branży Korzeń vel Korzonek) to bardzo utalentowany kompozytor tym razem jednak postanowił wystąpić także w roli autora tekstu, a że rola debiutancka i niepewna, ukrył się pod pseudonimem Andrzej Spol. Wiedziałem, że nikt nie napisze mi takich tekstów, opowiada, bo ja piszę do melodii, którą mam w głowie. Tu musi się zgadzać podział muzyczny z układem sylab wiersza. Miałem te melodie w głowie, wzmacniałem tylko rytm za pomocą słów. To tak jakby zastępowały równe uderzenia basu.
Co zrobić z tak pięknie rodzącym się pomysłem? Znaleźć wykonawcę. Dopiero co zakończono pracę nad filmową wersją „Akademii Pana Kleksa”. W roli głównej Piotr Fronczewski. Tam usłyszałem jego możliwości, mówi kompozytor. Facet ma nieprawdopodobne brzmienie głosu, do tego umie dzielić frazę, no i wreszcie ma fenomenalny zmysł osadzenia postaci. Już po „Kleksie” wiedziałem że mógłby zrobić wielką karierę w szoł biznesie. Tyle, że jemu to nie pasowało, chciał grać wielkie dramaty Szekspira. Miał inne plany życiowe, a ja go tu zacząłem wciągać w interes dosyć frywolny. Wreszcie po solennej obietnicy z mojej strony, że to incydentalne wydarzenie, zgodził się.
To incydentalne wydarzenie przybrało kształt dwóch piosenek „King Bruce Lee karate mistrz” i „Dysk dżokej”. Nagrań dokonano w studio radiowym na Myśliwieckiej i trzeba przyznać, że jak na tamte czasy, to była rewelacja brzmieniowa. Po pierwsze ograniczono do minimum liczbę żywych instrumentów. Do nagrania zaproszono tylko gitarzystę Winicjusza Chrósta i basistę Arkadiusza Żaka. Reszta muzyki pochodziła z zaprogramowanych instrumentów elektronicznych (w większości firmy Roland). Realizacji podjęli się najlepsi majstrowie Sławomir Wesołowski i Mariusz Zabrodzki (on także falsetem wykonuje chórki). Musiało się udać. Narodził się Franek Kimono. Ale jego żywot został przedłużony. Do jedenastu piosenek umieszczonych na płycie długogrającej wydanej w 1983 r. Na okładce przebrany w wypożyczone z sekcji judo kimono, ucharakteryzowany „na Chińczyka” Piotr Fronczewski. I to był jedyny raz, kiedy ludność mogła zobaczyć Franka. Nigdy nie pokazał się publicznie.
Wielokrotnie mu to proponowano, mówi aktor „Wysokim Obcasom”. Nigdy jednak nie pojawił się na estradzie. Był przeznaczony tylko do ucha, do wyobraźni. Mimo to szalenie go lubiano, o czym niech świadczy fakt, że zwaliły mu się na głowę wszystkie możliwe telewizje, łącznie z japońską i amerykańską. Byłem zawstydzony, nie bardzo umiałem się w tym znaleźć. Dla nas pan o inicjałach F. K. był efektem ubocznym większej roboty. A tu nagle wyrósł taki kwiatek.
Powiedzmy wprost. To było prawdziwe „wejście smoka”. Tym bardziej spektakularne, że nie poparte koncertami, teledyskami. A jednak. Pięć tygodni „Kinga Bruce’a” na liście przebojów radiowej „Trójki”, osiem tygodni dla „Poli-Manoli”, cztery dla Dysko_Story. Niestety zainteresowanie Frankiem tak jak nagle się pojawiło, tak zgasło. Wydawało się, że to „numer na raz”, no niech będzie „na trzy razy”. Chociaż nie! Pozostał trwały ślad, po tym „incydentalnym” eksperymencie. Piotr Fronczewski pytany przez Bogdana Gadomskiego (dla „Angory”) o to jak zakwalifikowałby tę muzykę odpowiada: niewątpliwie jest to pop, a może pop-kabaret, albo rock kabaret, a może oryginalne instalacje na wokal i parapet? W każdym razie, Franek Kimono kładł swego czasu podwaliny pod swoisty rap polski.
Nie sposób się nie zgodzić. Piotr Fronczewski, choć niezamierzenie, został pierwszym polskim raperem. Uznają to także współcześni twórcy gatunku. Kiedy Sokół i Pono przygotowywali w 2007 r. płytę „Teraz pieniądz w cenie” do jednego z nagrań zaprosili... Franka Kimono. Jakże przyjemnie słuchać charakterystycznego głosu i frazowania „będę-brał-cię-w-aucie”. Oddać trzeba też hip-hopowe berło Andrzejowi Korzyńskiemu. Jego teksty, już wiele lat temu odpowiadały regułom gatunku. Opisywały rzeczywistość dość ekstremalnie, można w nich znaleźć slangowe wyrażenia, ostre sformułowania. Jak w prawdziwym hip-hopie.
Obydwaj twórcy zachowują jednak rezerwę do stworzonej przez siebie postaci. Piotr Fronczewski pytany (przez „Wysokie Obcasy”) co myślał o nim Franek Kimono, odpowiedział:
Myślę, że się lubili, ale utrzymywali pewien dystans w tej znajomości[2].
1. |
|
2. |
Halber, Adam |
3. |
http://www.angora.pl |