Tytuł: |
Radość o poranku |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
W 1971 r. po nagraniu jednego mega przeboju „Ach co to był za ślub” rozwiązano grupę Quorum. Rozsypały się marzenia jej twórcy Julisza Loranca, o wodewilowym zespole opartym na osobowościach, a także możliwości finansowania przedsięwzięcia, które okazało się tyleż rozbuchane, co deficytowe. Zabrakło kasy na dokładanie. Czas jednak leczy rany, a – w naszym przypadku – także sprzyjał przypływowi gotówki i oto w 1973 r. Loranc postanawia powrócić do pomysłu. Urealnionego, bowiem tym razem miał to być mieszany, czteroosobowy zespół wokalny, jak zwykle złożony ze śpiewających osobowości (ale gdyby zdarzyły się osobliwości, też nie byłoby źle), z których każda mogła samodzielnie wykonywać piosenkarsko-estradowe zadania, jak i śpiewać w chórku. Zespół nazwano Grupa I, a w jego skład wchodziły naprawdę indywidualności. Z repertuarem kłopotu nie było, bo przecież Juliusz Loranc to utalentowany kompozytor. Miał już na koncie napisane razem z Jonaszem Koftą przeboje tej miary co „Kwiat jednej nocy” i „Wakacje z blondynką”, więc od tej strony zespół mógł mieć komfort. Oczywiście chciałem wykorzystać wszystkie walory moich artystów, opowiada, postanowiłem więc, że napiszę piosenkę z rozpisanymi na role głosami. Zacznie Marlena Wiśniewska (dziś Drozdowska), śliczna blondynka. Miała tylko trzepotać rzęsami i cieniutkim głosikiem, nieprzesadnie trzymając się tonacji odśpiewać swoje. Potem wchodziła partia Renaty Lewandowskiej. Ta miała głos silny, soulowy, nośny. Wreszcie kropkę nad „i” stawiała Ewa Olszewska. Cudny, czysty alt. Już sama muzyka budowała napięcie. Niestety dla jedynego chłopaka, Sławka Bułaja, pozostawał tylko męski głos w chórkach.
Utwór był trochę dziwny. Zwrotki przedzielono nie refrenem, a rodzajem przejścia fachowo nazywanego bridgem, po którym następowało coś w rodzaju cygańskiego, „łaj di di di baj baj”. W dodatku kompozytor od razu zorkiestrował swoje dzieło, zaczynając całość od dziwacznego, jakby symfonicznego preludium. Taka, właściwie zamknięta już muzycznie całość oddana została w najpewniejsze ręce Jonasza Kofty. I... przepadła. Trochę to trwało, zanim poeta skontaktował się z Juliuszem Lorancem, który z lubością do dziś przytacza pamiętne słowa Jonasza:
– Ty pieprzony szaradzisto. Zmuszasz mnie do jakiejś ekwilibrystyki słowem. Nie mam dla ciebie tekstu, ale mam tytuł. I nie zmienię go, żeby nie wiem co. Piosenka będzie się nazywać „Radość o poranku” i nie pytaj mnie dlaczego.
– Bardzo dobrze, pracuj nad resztą.
Trzeba przyznać, że już sam tytuł wpłynął na kompozytora inspirująco. Szedłem kiedyś przejściem podziemnym koło hotelu Forum, opowiada. Tam przy schodach stał facet, który sprzedawał takie gliniane ptaszki. Dla zachęty popiskiwał na nich. Tyle w tym było jakiejś pogody, radości właśnie, a i dźwięk jakoś mi podszedł, że kupiłem (jeden się stłukł, drugiego jeszcze mam) dwa i nie mogłem doczekać się nagrania.
Doszło do niego w studio radiowym na Myśliwieckiej. Loranc jak zwykle usiadł przy fortepianie, ale przedtem osobiście odgwizdał, czy może raczej odćwierkał wstęp. Kiedy kończyliśmy nagranie, a było to późną wiosną, zrobiło się już jasno, wspomina. Realizator otworzył okno i kiedy przesłuchiwaliśmy efekt naszego całonocnego znoju, te sztuczne ptaki z taśmy zlały się ze śpiewem dochodzącym spośród drzew w pobliskim parku Agrykola. Zamarliśmy i wydało nam się, że jakoś ta nasza piosenka tak cudnie zlała się z tym wiosennym porankiem, z którego radość przekazywała nam przyroda. To było magiczne przeżycie.
Piosenka pojechała w 1974 r. do Opola. Tu nastąpiła jej premiera na wizji i zachwycona publiczność mogła przekonać się o sile pomysłu Loranca. Oto niby zespół, ale jednocześnie trzy silne osobowości, każda (jak mówi kompozytor) z innej wokalnej parafii, a jednak w tej różnorodności tkwił ostateczny sukces. Zresztą uwieńczony nagrodą Ministra Kultury i Sztuki.
Jeszcze silniejszych wrażeń doświadczyli widzowie festiwalu opolskiego w 1988 r. Po śmierci Kofty, w poświęconym mu koncercie „Radość o poranku” wykonali Hanna Banaszak, Majka Jeżowska, Zdzisława Sośnicka i Andrzej Zaucha. Potęga! Tak urodził się nieprzemijający przebój, kwalifikowany w wielu plebiscytach, jako jedna z najbardziej lubianych, polskich piosenek ubiegłego wieku[3].
1. |
|
2. |
Adrjański Zbigniew, Śpiewnik „Iskier”: pieśni i piosenki na różne okazje, wyd. 2, Warszawa, Wydawnictwo „Iskry”, 1976, s. 359, 360. |
3. |
Halber, Adam |
4. |
http://www.angora.pl |