Tytuł: |
To już było |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Data powstania: |
1992 |
Najpierw w 1967 r. Maryla Rodowicz zwyciężyła w krakowskim Ogólnopolskim Festiwalu Piosenkarzy Studenckich, trzy lata później po najwyższy laur sięgnął Andrzej Sikorowski, który twierdzi, że „Maryla była dla mnie zawsze”. To „zawsze” miało dosyć słabe więzi, bowiem Państwo mieszkali w innych miastach, spotykali się na jakichś składankowych występach, wymieniali grzeczności, ale we wczesnych latach siedemdziesiątych Maryla robiła oszałamiającą karierę, Andrzej zaś ze swoim zespołem akompaniował artystom Kabaretu Pod Budą, a także śpiewał już własne piosenki. Krótko mówiąc dzieliła ich wielkość estrady, ona na ogólnopolskiej, on jeszcze wtedy na estradkach studenckich klubów.
Zbliżył ich do siebie, tak, to nie pomyłka, perkusista Skaldów Jan Budziaszek. Była druga połowa lat osiemdziesiątych, jego macierzysty zespół pauzował, Andrzej Zieliński rezydował w Stanach Zjednoczonych, więc Janek z braku innego zajęcia towarzyszył w występach Maryli, ale też grał na bębnach w zespole Pod Budą. Tyle, że to nie była już skromna studencka grupa sprzed kilkunastu lat. Miała na koncie takie przeboje jak „Bardzo smutna piosenka retro”, „Balladę o ciotce Matyldzie”, „Kraków. Piwna 7”, Andrzej Sikorowski okazał się świetnym kompozytorem i wrażliwym autorem liryczno-optymistycznych tekstów. Pisał pawie wyłącznie dla swojego zespołu, ale Maryla Rodowicz postanowiła, że skłoni go do tego, aby od zasady tej, specjalnie dla niej, odstąpił. Negocjacji podjął się Jan Budziaszek. I wynegocjował. „Pierwsze koty za płoty” stanowiła piosenka „Sen o wannie”, potem nieco cięższego kalibru „Rozmowa przez ocean”, wreszcie z tekstem Agnieszki Osieckiej nagrodzona w Opolu, poruszająca „Polska Madonna”. Współpraca rozwija się w postępie geometrycznym, do tego stopnia, że Maryla zaproponowała Sikorowskiemu napisanie materiału na całą jej płytę. Odmówił. Dlaczego? Może dlatego, że jak wspomina: Maryla, kiedy już złapie przyczółek, drąży, ciśnie z całych sił. Widocznie odpowiadało jej to, co pisałem, stąd coraz częstsze spotkania, dłuższe rozmowy i – co może zaprzeczyć obiegowym opiniom o jej sporach z twórcami – bardzo dobra współpraca. Ani razu nie spieraliśmy się w sprawie tego, co dla niej pisałem. Nagrywałem utwór na kasetę, przesyłałem jej przez kogoś, kto jechał do Warszawy i potem właściwie słuchałem już gotowej, nagranej piosenki. Zresztą nie musiałem się martwić o interpretację, Maryla jest pod tym względem bardzo profesjonalna. Napisałem jej jeszcze coś, może ze dwie-trzy piosenki i doszło do takiego momentu, że troszkę nie miałem już na nią pomysłu. To było gdzieś w 1992 r. A ona dzwoniła, oczekiwała na coś nowego. Wreszcie podczas jakiegoś spotkania, jej to powiedziałem. Ale nie zrezygnowałem i pytam czy może mi coś podrzuci, może jest coś takiego, o czym chciałaby śpiewać. I wtedy ona mówi „No nie wiem. Może coś o przemijaniu”. Bardzo lubię pisać na zadany temat. Wziąłem się do pracy i tak powstała „To już było”.
Wiele osób uważa, że to rodzaj biografii piosenkarki. No, bo mamy tu „czasem podróż najlepszym z aut”, a Maryla jeździła przecież porsche, mamy „na regale kolekcja płyt i wywiadów pełne gazety”. Andrzej protestuje: ta piosenka to obraz estradowego życia tamtych czasów. Raz jechało się limuzyną, raz rozklekotanym robrem (to była taka enerdowska ciężarówka przystosowana do przewozu osób – przyp. red.) raz występowało się w Sali Kongresowej, częściej w nieogrzewanej świetlicy, a nawet remizie. To może zaśpiewać każdy, choć w istocie ta kolekcja płyt i wywiady są bliższe Maryli.
Sama artystka opowiada tak: z Andrzejem nie było łatwo, trzeba było dziesiątki razy do niego wydzwaniać, żeby coś przysłał, a to przez konduktora, a to jak był w Warszawie. W tym przypadku osobiście wręczył mi jakieś zawiniątko, które po rozpakowaniu zawierało kasetę, a na niej wbrew moim oczekiwaniom, tylko jedną piosenkę. Ale za to jaką? Od razu wzięłam gitarę, gram i wiem, że to będzie hicior. Bo to było świetne, tak trafione. Dzwonię do niego mówię mu o tym, a on odpowiada „Wiedziałem”.
Choć w tym roku minęło dwadzieścia lat od nagrania tej piosenki, Maryla zawsze kończy nią koncert, a właściwie robi to publiczność, śpiewając, „Choć w papierach lat przybyło, to naprawdę wciąż jesteśmy tacy sami”, mimo że artystka dawno już zeszła ze sceny. Czy Andrzej jest zazdrosny, że napisał tak wspaniały utwór „dla kogoś”? Oczywiście, że nie – odpowiada, zresztą sam także, choć zupełnie inaczej, kameralnie śpiewa tę piosenkę. A czy Maryla jest zazdrosna? Pewnie, że jestem, ale też go rozumiem, że nie może się oprzeć. To jest tak przebojowe, tak mocny numer w koncercie, że na jego miejscu zrobiłabym tak samo. Zresztą ma absolutne prawo, chwalić się swoim hitem[2].
1. |
http://www.marylarodowicz.pl |
2. |
Halber, Adam |