Tak, mam coś w sobie z Cortazara,
coś z niemowlęcia, coś ze starca,
mleczną biel tkanki, krwi amarant,
ot – pół człowieka, pół – padalca.
W jednej istocie larwa, mumia,
mieszkaniec głębin, badacz mielizn,
którego głowę łysą, dumną
wieńczy pióropusz krwistych skrzeli.
Aztecki – ptasi i jaszczurzy,
trochę nikczemny, trochę święty,
jak lud, o którym świadczą gruzy
piramid dżunglą porośniętych.
Żre was ciekawość i odraza:
– Taki człowieczy, choć nieduży,
nijaki, jak na okaz płaza…
– Wszyscyśmy płazy w gwiazd kałuży.
Krok w tył w gonitwie ewolucji
znaczonej ślepym wszak wysiłkiem –
zamiast się dręczyć bytem ludzkim
wpełzłem w odmętów łono chyłkiem.
Tu – Kontemplator Prądów, Sternik
(kompas od nosa do ogona) –
jestem w zasadzie wszystkożerny,
nieskłonny wskutek postu skonać;
bez końca umiem trwać w bezruchu
wsparty łapkami na otchłaniach
podobny do mitycznych duchów,
bez których niewart sen – posłania.
Karmi mnie Wielki Akwarysta,
który wszelaką ma padlinę;
otacza mnie Tęczowy Kryształ…
I nie wiem tylko –
czemu ginę.[1]
1. |
http://www.kaczmarski.art.pl/tworczosc/wiersze/axolotl/ |