Chodzą ulicami ludzie
maj przechodzą, lipiec, grudzień
zagubieni wśród ulic bram
Przemarznięte grzeją dłonie
dokądś pędzą, za czymś gonią
i budują wciąż domki z kart.
A tam w mech odziany kamień
tam zaduma w wiatru graniu
tam powietrze ma inny smak
Porzuć kroków rytm na bruku
spróbuj – znajdziesz, jeśli szukać
zechcesz, nowy świat, własny świat.
Płyną ludzie miastem szarzy
pozbawieni złudzeń, marzeń
wymijają wciąż główny nurt
kryją się w swych norach krecich
i śnić nawet o karecie,
co lśni złotem nie potrafią już.
Żyją ludzie asfalt depczą
nikt nie krzyknie – każdy szepcze.
Drzwi zamknięte, zaklepany krąg.
Tylko czasem kropla z oczu
po policzku w dół się toczy
i to dziwne drżenie rąk.[1]