Niech no tylko się Służewiec zazieleni,
ja natychmiast wtykam program do kieszeni,
pierś lorneta przyozdabia mi dostojnie,
dziadzio miał ją jeszcze na japońskiej wojnie.
Na przystanek z „W” literą człowiek bieży,
gdzie się tłoczą jednodniowi milionerzy,
płynie pot po potylicach cienką strugą,
każdy czeka, każdy wie, że już niedługo
Bomba w górę, proszę państwa, bomba w górę!
Trza mieć nosa, trzeba wyczuć koniunkturę.
Już roztrząsa swój dylemat każdy gracz:
jak masz stawiać, na ogiera czy na klacz.
Ogier ładnie na maneżu biega kłusa,
ale dżokej, wie pan, dżokej ma platfusa.
Ja bym nie grał, jeśli szczerze radzić mam,
jak to w życiu, ryzyk-fizyk, wiesz pan sam...
Tłum faluje w zwartej masie, naprzód pcha się,
no to buźka, spotykamy się przy kasie.
Wiesz pan: fryzjer, co się wczoraj zgrał z kretesem,
dziś był pieszo, a odjechał Mercedesem.
Już się serce w piersi tłucze jak rybitwa,
będzie, wie pan, sensacyjna wprost gonitwa.
Co pan czeka, co pan zwleka? Bierz pan bilet,
no, i biegiem do bariery, bo za chwilę...
Bomba w górę, proszę państwa, bomba w górę!
Tysiąc gardeł krzyczy wkoło zgodnym chórem.
Klacz jest ostra jak żyletka Rawa-Lux,
lecz na torze zawsze może strzelić fuks.
Pański ogier dobrze idzie, zgrabnym kłusem.
Rany boskie! Jednak wygrał ten z platfusem!
Ja mówiłem od początku, oko mam,
jak to w życiu, rybka-pipka, wiesz pan sam!
Ile człowiek się napatrzy tu różności,
nigdzie tyle nie nabędziesz wiadomości.
Raz profesor nadzwyczajny mnie zwyczajnie
spytał żartem, czy słyszałem o Einsteinie,
a ja tylko jasny wzrok podniosłem w górę,
na tę bombę, co szybuje popod(1) chmurę.
„Einstein – mówię – syn Ajaksa i Minerwy,
sześć lat temu na Służewcu wygrał debry”.
Bomba w górę, proszę państwa, bomba w górę!
Ten się śmieje, tamten oko ma ponure,
ten baś liczy, a tamtemu forsy brak,
a ja jestem wciąż beztroski, jak ten ptak.
Bo w tym drzemie moja słodka tajemnica,
że ja nie gram, tylko jestem za kibica,
lecz każdemu nieomylną radę dam,
no, a potem, ryzyk-fizyk, graj pan sam!
Bomba w górę, proszę państwa, bomba w górę!
Trza mieć nosa, trzeba wyczuć koniunkturę.
Ale ja się nie narażam, sam pan graj!
Bomba w górę, bomba w górę, bomba gajt![1]
(1) „popod” – dawniej „pod”. Jarema Stępowski śpiewał w wersji „co szybuje ponad chmurę”.