Cztery szare sztachety na krzyż
i nie kwitnący nigdy krzaczek bzu,
i to okno, przez które patrzysz,
gdy stąd odchodzę, gdy przychodzę tu.
Bury kot wygrzewa się pod płotem,
mruczy coś i grzeje w słońcu grzbiet.
Gdybym ja był tym burym kotem,
tobym sobie na ten płotek wszedł.
I siedziałbym,
bez przerwy siedziałbym pod oknem twym
i czekałbym, aż bzu zakwitnie krzak.
Sto lat bym czekał tak.
Tak w bajce jest
i tak by w moim życiu było też.
Ziściłaby się bajka pierwszy raz,
lecz życie to nie baśń.
Od twoich drzwi odchodzę,
wciąż bardziej zakochany w tobie,
i wracam pod ten stary płot,
gdzie wygrzewa się na słońcu bury kot.[1]