Całe życie skromnym być,
bez rozgłosu, w ciszy żyć –
to największym było, od dziecka, mym marzeniem...
Nie grać żadnych głównych ról,
żyć wśród kwiatów, łąk i pól
i słowika śpiewu słuchać z rozrzewnieniem...
Wprost ze źródła wodę pić,
z własnej pracy skromnie żyć,
i na starość nie mieć nawet z ZUS–u renty.
Mieć izdebkę jedną, ciasną,
bez małżonki nawet własnej,
żyć, po prostu tak, jak żył Franciszek święty.
Chciałem żywot pędzić skromny
tak, by nie mieć nawet wspomnień,
by pretensji żadnej nikt już nie żywił do mnie.
Ale skromnym – co tu kryć –
bardzo trudno dzisiaj być,
więc musiałem wreszcie – chcąc, nie chcąc – życie zmienić.
Próżno śmiali się z mych cnót
i na siłę tatuś kazał mi się żenić...
Moja żona – przedtem już –
miała domek pośród róż,
oraz dzieci dwoje – więc nie było rady –
pożegnałem pola, bory
i zostałem dyrektorem,
bo mój teść miał wszędzie bardzo wielkie chody.
Teraz dobrze mi się żyje,
mam dwie sekretarki miłe,
Lecz skromności u mnie nie ma już ani śladu.[1]