Pamiętam, jak gdyby to działo się dzisiaj,
a miała na imię – zgadnijcie – Ludwisia,
biegała wesoło po górze, góreczce,
w czerwonej jak róża, jak róża, jak róża,
w takiej czerwonej czapeczce.
Ludwisiu, hej!
Ludwisiu, hej!
Ludwisiu, Ludwisiu!
A obok trzy panie szły ścieżką przez pole
i niosły trzy czarne jak kruk parasole.
Choć świat się zachmurzał, choć z boru szła burza,
Ludwisia w czerwonej, w czerwonej, w czerwonej,
w takiej czapeczce jak róża.
Hop, hop! Hop, hop!
Ludwisiu... wisiu!
Wracaj, bo deszcz,
bo deszcz, bo deszcz, bo deszcz
już rozkołysał gałęzie wierzb,
już wiatr od rzeki powiewa, dmie...
Hop, hop! Hop, hop!
Ludwisiu... wisiu!
Posłuchaj mnie, posłuchaj, posłuchaj,
wracaj do domu,
za górę, za rzeczkę,
bo wicher ci porwie czerwoną czapeczkę!
Trzy panie rozpięły swe trzy parasole,
szły czarne jak kruki od miasta przez pole.
Aż nagle na moście, pod którym lśni rzeczka,
krzyknęły: Coś płynie, coś płynie, coś płynie,
czyjaś czerwona czapeczka!
Ludwisiu, hej!
Ludwisiu, hej!
Ludwisiu, Ludwisiu!
Za górą, za rzeczką, w różowym miasteczku
Ludwisia płakała: Gdzie jesteś, czapeczko?
Na próżno łzy teraz. Porwana złym wirem
czapeczka, jak róża, jak róża, jak róża,
płynie, a przecież prosiłem:
Hop, hop! Hop, hop!
Ludwisiu... wisiu!
Wracaj, bo deszcz,
bo deszcz, bo deszcz, bo deszcz
już rozkołysał gałęzie wierzb,
już wiatr od rzeki powiewa, dmie...
Hop, hop! Hop hop!
Ludwisiu... wisiu!
Posłuchaj mnie, posłuchaj, posłuchaj, posłuchaj,
wracaj do domu,
za górę, za rzeczkę,
bo wicher ci porwie czerwoną czapeczkę!
Ludwisiu!
Ludwisiu!