Na górze, na górze ogrody zielone.
W ogrodach śpi biały Sandomierz.
Na dole, na dole tratwami we mgle
przez wody wiosenne, spienione
wodniacy ruszają, popłyną do kraju,
śpiew leci od brzegu na brzeg.
Piosenko, moja piosenko,
za falą wiślaną płyń.
Harmonia wieczorna z kabiny
i siwy snuje się dym.
Harmonia wieczorna z kabiny
gdzie złote błyska okienko.
Daleko już uśmiech dziewczyny,
daleko dziewczęce łzy –
piosenko, moja piosenko,
Wisłą przez Polskę płyń.
Na górze, na górze dziewczyna tak czeka,
za nami już przystań daleka,
a miasto za miastem światłami znad fal
nadpływa, ogarnia, ucieka
i z węglem i cegłą, krainą rozległą
wiślana unosi się dal.
Piosenko, moja piosenko...
Na górze, na górze witają nas dłonie
i usta dziewczyny stęsknionej,
lecz zagrzmi syrena i flaga na wiatr,
znów biały nas żegna Sandomierz,
i miasta w budowie, kominy wciąż nowe
znów płyną wzdłuż barek i tratw.
Piosenko, moja piosenko...[1]