Opowiada mi, że jej dom zbudowało dziecko
w pewne wiosenne popołudnie,
tylko że potem zginęło
przechodząc przez ulicę.
Mówi, że czytała w gazecie,
że na rogu takiej i takiej alei
samochód przejechał dziecko.
Oczywiście ja jej nie wierzę.
Ona sama zbudowała ten dom,
zawiesiła w drzwiach pomarańcze i kolorowe paciorki,
na ścianach namalowała kwiaty.
Zrobiła papierowe wiatraczki, żeby wirowała na wietrze,
nazbierała dziwacznych kamieni, żeby rzucały cienie w słońcu,
przyczepiała jasne i ciemne baloniki pod sufitem.
Zawsze kiedy ją odwiedzam
powtarza tę opowieść o dziecku.
Nigdy jej o nic nie pytam. To ważne
rozumieć czyjś udział w legendzie.
Zajmuję swoje miejsce
wśród papierowych rybek i fałszywych zegarków,
rozpoznaję namalowane przez nią kwiaty,
uśmiecham się, gdy rzeźbi moją głowę na glinianych medalionach
i darzę ją czymś w rodzaju uprzejmej miłości
gdy ona kontempluje własną śmierć w wypadku ulicznym.[1]