Co mnie zabija, to nadzieja,
jej wątły krzyk i śpiew, i szept,
– ściga mnie po wsiach, knajpach, kniejach
wzywa na szlaki szczęść i bied.
Gdybym ja umiał – choć w niedzielę –
jak starzec, co nie pragnie już,
na ławce zasiąść po kościele,
i nie śnić snów, nie wróżyć wróżb...
Gdybym ja umiał się zatoczyć
jak pijak, co pod auto wlazł,
zabłądzić, zemdleć, zamknąć oczy,
zapomnieć tamten brzeg i las...
Gdybym ja umiał, choćby w kinie,
gdy serce nagły przetnie ból,
pomyśleć sobie: „Nic to, minie
przed nami jeszcze tyle ról”…
Gdybym ja umiał, choć dla sportu,
wśród naszych dawnych, ślicznych plaż
nie drętwieć jak na sali tortur,
dlatego że ten brzeg – nie nasz?
Gdybym ja umiał... Lecz nie umiem,
a w końcu to zwyczajna rzecz.
choć widzę jeden – dwa w rozumie.
Nadziejo, Chmuro, nie idź precz.[1]
1. |
http://sewerynkrajewskifundacja.com/nowa/wp-content/uploads/2016/07/ta_nadzieja-1.pdf |